Poranne
promienie wpadały przez ogromne okno.
Klaus
Mikaelson już od godziny chodził w te i z powrotem. Ciągle myślał
o wiadomości, którą dostał zaledwie dwa dni temu. Nadal nie
potrafił rozszyfrować od kogo ją dostał, co tym bardziej
doprowadzało go do szału, dlatego też robił to co zwykle, aby się
zrelaksować. Malował.
-Czemu
nie śpisz? - dobiegł go kobiecy głosy, jednak nie zaprzestał
wykonywania czynności.
-Poranne
promienie, dają najlepsze światło - mruknął, wykonując kolejny
ruch pędzlem.
-Ty
jak zawsze swoje - mruknęła, czerwonowłosa czarownica, kładąc
swoją głowę na jego ramieniu. - Chodź do łóżka - szepnęła,
mu do ucha, jednak hybryda zignorował jej prośbę i całą uwagę
skupił na wyborze koloru.
Genevieve,
niezadowolona, odsunęła się od Pierwotnego.
W
tym momencie do pokoju wszedł, starszy syn Mikaela, Elijah.
-Mógłbym
porozmawiać z bratem? - spytał siląc się na miły ton głosu,
chociaż oczywiste było, że nie przepadał za towarzystwem
czarownicy. - Na osobności - dodał po krótszej chwili, wyczekując
odpowiedzi czerwonowłosej.
Ta
tylko wzruszyła ramiona i udała się do wyjścia.
-O
co znów chodzi bracie? - spytał lekko podirytowany Klaus.
-To
znalazłem dzisiaj na dziedzińcu. Było zaadresowane dla ciebie -
oznajmił Elijah, kładąc coś na stoliku obok.
Hybryda,
kątem oka dostrzegł, że jest to malutka paczuszka, owinięta
szarobrązowym papierem. Odłożył pędzel i z zainteresowaniem
wziął paczkę do ręki.
Jednym,
sprawnym ruchem rozerwał papier i jego oczom ukazało się malutkie,
granatowe pudełko, jak te, w których trzyma się pierścionki
zaręczynowe.
Uchylił
wieczko, a pod nim, tak jak się spodziewała, znajdował się
pierścionek. Srebrny, w środku znajdował się niebieski kamień,
prawdopodobnie lapis lazuli, dlatego też z łatwością domyślił
się, że jest to pierścień, chroniący przed słońcem.
Dopiero
po chwili, zauważył niewielką karteczkę.
Wygląda
znajomo?
Klaus
ponownie, przyjrzał się pierścieniowi. Faktycznie, widział go już
gdzieś, jednak w tym momencie nie potrafił sobie przypomnieć u
kogo.
-Coś
jeszcze? - spytał Klaus, spoglądając wyczekująco na brata.
-Nie
jest to, aż tak ważne, ale uważam, że powinieneś wiedzieć -
zaczął Elijah, wpatrując się w coś za oknem.
-Słucham
- ponaglił go Klaus.
-Na
wczorajszym przyjęciu, byli goście z Mystic Falls, a właściwie
tylko jedna dziewczyna. Hayley twierdzi, że miała na imię Caroline.
Hybrydę
nagle olśniło. Wiedział już, że owy pierścionek należy do
blond włosej wampirzycy, jednak teraz pytanie, gdzie ona jest i kto
ją uprowadził.
-Ta
Caroline - zaczął Elijah. - To z nią tańczyłeś na balu, prawda?
Starszy
syna Mikaela spojrzał wyczekując na brata, jednak Klaus
wpatrywał się jak zaczarowany w pierścionek.
-Gdzie
jest Hayley? - spytał po chwili, spoglądając na szatyna.
-Na
bagnach - odparł krótko Elijah.
Niklaus,
nie zwracając dłuższej uwagi na brata włożył pierścionek do
kieszeni i zabierając kurtkę, wybiegł z domu. Niestety Elijah,
uparcie podążył za nim.
Po
niespełna pięciu minutach znaleźli się na bagnach. Nie zważając
uwagi na wołanie brata, po prostu wparował do chatki i ujrzawszy
wilczycę, przygwoździł ją do ściany.
-Gdzie
jest Caroline?! - wykrzyczał, zaciskając rękę wokół jej szyi.
-Nie
wiem - odpowiedziała, a raczej wyszeptała dziewczyna, która z
trudem łapała oddech.
-Niklaus,
puść ją - powiedział spokojnie, lecz stanowczo Elijah.
-Niklaus.
- Głos szatyna brzmiał wrogo. Prawdopodobnie miał zamiar rzucić
się na brata.
Klaus
niechętnie rozluźnił uścisk, tym samym uwalniając dziewczynę.
Brązowooki
szybko podbiegł do wilczycy.
-Wszystko
w porządku? - spytał. Szatynka niepewnie pokręciła twierdząco
głową. - Co w ciebie wstąpiło? - Tym razem pytanie było
skierowane do hybrydy.
-Caroline
została porwana, a ona jako jedyna może wiedzieć, gdzie jest? -
powiedział wyjątkowo spokojnie Klaus, jednak w jego oczach można
było dostrzec gniew.
-Nie
mam pojęcia gdzie ona jest - powiedziała wilczyca zachrypniętym
głosem.
-Kłamiesz!
- wykrzyczał Pierwotny, robiąc kilka kroków w jej stronę, jednak
Elijah staną pomiędzy nimi.
-Pozwól,
że ja to załatwię - oznajmił, spoglądając stanowczo na brata.
Ten tylko zmierzył go wściekłym wzrokiem.
-Hayley,
jesteś pewna, że nie wiesz, gdzie jest, albo gdzie mogła pójść
Caroline? - spytał, spoglądając łagodnie na dziewczynę.
-Nie
- odpowiedziała krótko dziewczyna.
-Jesteś
pewna? Może powiedziała po co tu jest, albo kogo szuka?
-Nie,
nic nie wspominała, ale była tak jakby trochę zdenerwowana, kiedy
się spotkaliśmy - oznajmiła spoglądając to na Klausa to na
Elijah. - Zdziwiła się kiedy dowiedziała się o... - Zatrzymała
się w pół zdania, jakby sobie o czymś przypomniała.
-Kiedy
dowiedziała się o czym? - dociekał Klaus.
-O
dziecku - powiedziała cicho Hayley, przygryzając dolną wargę.
-Powiedziałaś
jej o dziecku?! - spytał nie hamując złości.
-Nie,
nie powiedziałam. Sama wszystko poskładała w całość. -
Tłumaczyła się wilczyca.
Klaus
wpatrywał się w nią wściekłym wzrokiem, jednak po chwili po
prostu wybiegł z chatki.
Nie
mógł uwierzyć, że jego blond anielica znajduje się w
niebezpieczeństwie, a on nie może nic zrobić.
Nie
potrafił tego tak zostawić, musiał coś zrobić.
Tylko
co?
***
Ciemność,
ból i dziwne otępienie, to towarzyszyło Caroline, gdy odzyskała
przytomność.
Spróbowała
otworzyć oczy, jednak powieki były wyjątkowo ciężkie, jakby z
ołowiu.
"Dziwne"
- pomyślała i wytężyła słuch.
Po
niespełna kilku sekundach wychwyciła czyjś oddech.
Ponowiła
próbę otworzenia oczu. Tym razem poszło jej z łatwością.
Pierwsze
co uchwycił jej wzrok to niewielkie okno, które było zasłonięte
ciemną zasłoną. Promienie słoneczne, na marne próbowały się
przez nie przedrzeć.
Na
fotelu obok okna siedziała szczupła, młoda kobieta. Jej długie,
brązowe włosy opadały na ramiona, a równie ciemne oczy uważnie
śledziły tekst znajdujący się w książce.
Po
chwili oderwała wzrok od lektury i spojrzała na Caroline, jakby
wyczuła że się jej przygląda.
-W
końcu się obudziłaś. - Podniosła się z fotela, kładąc książkę
na stoliku obok. - Już myślałam, że się nigdy nie ockniesz -
oznajmiła pół żartem, siadając na łóżku, na którym aktualnie
leżała blondynka.
-Czego
ode mnie chcesz? - spytała Caroline słabym głosem. Szatynka
przyjrzała jej się uważnie, jakby chciała ją prześwietlić
wzrokiem. Wampirzyca poruszyła się niespokojnie, czując się
skrępowana. Spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej,
jednak przeszkodziły jej w tym węzły nasączone werbeną, którymi
była przywiązana do łóżka.
-Przepraszam
za to, ale wolałam mieć pewność, że nie uciekniesz - oznajmiła
Mary, uśmiechając się przepraszająco.
-Czego
ode mnie chcesz? - ponowiła pytanie Caroline.
-Dowiesz
się wszystkiego w swoim czasie - powiedziała szatynka, po czym
wróciła do stolika, biorąc do ręki truskawkę i zatapiając w
niej zęby. Po chwili się skrzywiła.
-Kwaśne
- mruknęła cicho, po czym spojrzała na Caroline. - Chcesz jedną?
Blondynka
pokręciła przecząco głową.
-Nie
to nie - mruknęła Mary, biorąc kolejną truskawkę.
Caroline
wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
"Czy
to są jakieś żarty?" - myślała. Przecież tak nie zachowuje
się ktoś, kto chciałby ją skrzywdzić.
W
głowie wampirzycy pojawiło się milion pytań, jednak wiedziała,
że jak na razie nie otrzyma na nie odpowiedzi. Niestety, jej
wrodzona nadpobudliwość wygrała z rozsądkiem i nim się
obejrzała, z jej ust padło pierwsze pytanie:
-Nie
jesteś wampirem, prawda?
-Nie,
jestem wiedźmą - odparła, przyglądając się uważnie blondynce.
- Dlaczego pytasz?
-Z
ciekawości - powiedziała szybko Caroline.
-Rozumiem
- mruknęła, przeciągając samogłoski. - Nie musisz się mnie bać
- dodała po chwili, spoglądając uważnie na Caroline.
Wampirzyca
spojrzała na nią zdziwiona. Jej emocje wzięły nad nią górę i
nim się obejrzała, z jej ust popłynęły słowa:
-Najpierw
jesteś dla mnie miła, potem skręcasz mi kark, uprowadzasz do
jakiegoś miejsca, a kiedy pytam czego ode mnie chcesz dostaję
wymijającą odpowiedź, a teraz oczekujesz, że...
-Przestań.
- Głos Mary brzmiał stanowczo, jednak na jej twarzy widniał
uśmiech.
Caroline,
lekko wystraszona wpatrywała się w czarownicę.
-Strasznie
dużo gadasz, wiesz? To jest trochę wkurzające, ale też zabawne -
oznajmiła z uśmiechem.
Wampirzyca
odwzajemniła nie pewnie uśmiech. Nie wiadomo czemu, ale nie bała
się jej.
-Czemu
tutaj jestem? - Spróbowała jeszcze raz. Wpatrywała się w
szatynkę, czekając na jej reakcję.
-Jesteś
pierwszy raz w Nowym Orleanie, prawda? - spytała, całkowicie
odbiegając od tematu.
Caroline
przytaknęła twierdząco.
-Tak
myślałam. - Szatynka usiadła na rogu łóżka. - Mogę ci
opowiedzieć, pokręconą historię tego miasta, jeśli tylko chcesz.
-Raczej
nie mam za wielkiego wyboru - powiedziała wampirzyca, starając się
usiąść jak najwygodniej, niestety przy każdym ruchu towarzyszył
jej ból.
Szatynka
wpatrywała się w nią uważnie.
-Wydaje
mi się, że możemy się tego pozbyć - powiedziała, podchodząc do
blondynki i jednym sprawnym ruchem, zrywając z jej nadgarstków
liny.
Caroline
wpatrywała się w nią z lekkim niedowierzaniem.
-Nie
boisz się, że ucieknę? - spytała nim zdążyła się ugryźć w
język.
-Bez
pierścienia daleko nie zajdziesz - mruknęła, wracając na fotel.
Wampirzyca
dopiero teraz zorientowała się, że nie ma na sobie pierścienia,
chroniącego ją przed słońcem. Spojrzała z oburzeniem na
czarownicę.
-Nie
martw się, jest w bezpiecznym miejscu - powiedziała Mary,
uśmiechając się przepraszająco. - No, ale wracając do Nowego
Orleanu. To na prawdę piękne miejsce, uwierzysz, że zostało
zbudowane przez Pierwotnych ponad 300 lat temu. Kto by pomyślał, że
potrafią zrobić coś dobrego. - Jej głos ociekał ironią.
Najwidoczniej była kolejną osobą, która nie darzyła Pierwotnych
sympatią.
-Nie
mam zamiaru zagłębiać się w historię powstania miasta, nie jest
za specjalnie interesująca, jednak powinnaś wiedzieć, że
Pierwotni opuścili Nowy Orlean w 1919, kiedy wybuchł pożar w
Operze. Myśleli, że ich ukochane miasto zostało zniszczone i
chociaż było to prawdą, pewnej osobie udało się je z powrotem
odbudować. Wątpię, żeby Klaus ci kiedykolwiek opowiadał o
Marcelu Gerard, mam rację?
-Nie
- odpowiedziała krótko Caroline.
-To
ja ci o nim opowiem. - Na jej twarzy zagościł uśmiech, ale tylko
na krótko. - W pewnym sensie to jemu zawdzięczasz, że tu jesteś.
Marcel, po wyjeździe Pierwotnych, odbudowała Nowy Orlean i przez
długi czas tu, tak jakby panował, ale kilka miesięcy temu Klaus
powrócił i odebrał mu to wszystko więc teraz on chce to odzyskać
z powrotem, co jak na razie mu nie wychodzi. Do tego wszystkie
dochodzą jeszcze czarownice, wilkołaki i ludzie. Każdy chce mieć
jakiś udział, ale nikt nie chce się podzielić.
-Nadal
nie rozumiem, do czego jestem wam potrzebna - oznajmiła wampirzyca,
całkiem zdezorientowana historią Mary.
-Jeśli
mam być szczera, to sama nie wiem co Marcel z tobą planuje -
wyznała szatynka, znużonym głosem.
-Słucham?!
-Moim
zadaniem było sprowadzenie cię do Nowego Orleanu, więcej mi nie
powiedział, chociaż mam swoją teorię - mruknęła, wzruszając
ramionami.
-Skoro
nawet nie wiesz co planuje, to dlaczego mu pomagasz?
Mary
spojrzała na wampirzycę z uśmiechem, jakby czekała, aż Caroline
zada to pytanie.
-Mam
swoje porachunki z Pierwotnymi, a zwłaszcza z Klausem.
-Dlaczego?
- dociekała Caroline.
-Pokażę
ci - oznajmiła i usiadła na przeciwko blondynki. Opuszkami palców
dotknęła jej skroni, po czym zamknęła powieki.
Przed
oczami wampirzycy zaczęły się przesuwać obrazy, miliony miejsc,
ludzi. Wszystko przewijało się przez jej umysł, jak w niemym
filmie, aż całkowicie wpadła w trans.
Rok
1915, Nowy Orlean
Panowała
już późna godzina. Księżyc szczytował nad miastem, oświetlając
ulice Nowego Orleanu, słabym blaskiem.
Dwójka
osób, kobieta i mężczyzna, spacerowali ulicami, śmiejąc się w
najlepsze. Nie byli pijani, chyba że z miłości.
Młodzi,
zakochani. Wydaje się, że cały świat stoi otworem i tylko na nich
czeka.
Stanęli
pod jednym z pubów, z którego dochodziła głośna muzyka.
Dziewczyna
uśmiechnęła się zachęcająco, jednak jej towarzysz nie wydawał
się przekonany.
-No
chodźmy – nalegała, robiąc przy tym słodkie oczka.
-Nie
jestem pewien – mruknął, spoglądając na budynek.
-Proszę.
- Dziewczyna wspięła się na palce, składając na jego ustach
delikatny pocałunek.
-Niech
ci będzie – zgodził się w końcu, na co dziewczyna zapiszczała
z radości i łapiąc go pod ramię, weszli do pubu.
W
środku, jak się mogli spodziewać, były tłumy ludzi. Tańczyli,
śpiewali i bawili się w najlepsze. Mężczyźni ubrani w postawne garnitury, a kobiety w piękne wydekoltowane suknie.
Dziewczyna,
wpatrywała się w nich wielkimi, brązowymi oczami, jakby byli
postaciami z obrazka.
-Chodźmy zatańczyć
– powiedziała, ciągnąc chłopaka w stronę parkietu.
-Nie jestem pewien,
Mary. Może lepiej chodźmy z powrotem do.. - zaczął, jednak
dziewczyna mu przerwała.
-Daniel, nie możemy
ciągle przesiadywać w domu, zwłaszcza że tam niczego się nie
nauczę. Dobrze wiesz, że muszę odnaleźć sabat – powiedziała,
spoglądając znacząco na chłopaka.
-Nadal nie mogę się
przyzwyczaić do tego, że jesteś czarownicą – wyznał cicho,
jakby bał się, że ktoś ich usłyszy.
Dziewczyna posłała
mu szeroki uśmiech, po czym nie czekając na niego wbiegła na
parkiet. Miała dość, ciągłego przebywania w tych samych
czterech ścianach. Chciała wyjść do ludzi, zabawić się.
Gdy tak tańczyła
wśród tłumu ludzi, nie zdawała sobie sprawy, że jest
obserwowana.
Szaroniebieskie oczy
Klausa Mikaelsona uważnie śledziły każdy jej ruch. Pytanie tylko,
dlaczego?
Czemu zainteresował
się, brązowowłosą czarownicą, która na pierwszy rzut oka nie
różniła się niczym od normalnej dziewczyny.
Może dlatego, że
Mary Castellano nie była zwyczajną dziewczyną i to nie tylko
dlatego, że pochodziła z potężnego rodu czarownic.
W jednej chwili
dziewczyna wyczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się, a
jej wzrok napotkał oczy Pierwotnego.
Wystarczył tylko
ułamek sekundy, żeby zrozumiała czym on jest.
Speszona tym całym
zdarzeniem, wróciła do chłopaka, który ciągle stał w pobliżu
wejścia.
-Stało się coś? -
spytał, gdy tylko dziewczyna stanęła obok niego.
-Możemy już iść?
- spytała, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał
Klaus, jednak teraz go tam nie było.
-Wychodzicie już? -
Ni stąd ni zowąd, przed nimi pojawił się Pierwotny. Przenikliwym
spojrzeniem wpatrywał się w czarownicę.
-Mieliśmy zamiar
wychodzić – odpowiedział Daniel, zasłaniając dziewczynę swoim
ciałem.
-Dlaczego? Przecież
zabawa się dopiero zaczyna – powiedział Mikaelson, uśmiechając
się szeroko.
-Dziękuje, ale nie
skorzystamy - odpowiedział chłopak i już mieli wychodzić, jednak
Pierwotny ich zatrzymał, a raczej zatrzymał Mary, kładąc swoją
rękę na jej ramieniu.
-Jestem pewien, że
chciałabyś zostać – powiedział patrząc jej prosto w oczy.
-Hipnoza na mnie nie
działa – oznajmiła, wytrzymując spojrzenie i chociaż tego nie
chciała, a wręcz zrobiła to całkiem nieświadomie, w jednej
chwili z twarzy Pierwotnego znikł uśmiech, a jego miejsce zajął
grymas ból.
-Co ty robisz? -
wysyczał przez zęby.
Mary, wystraszona
całą tą sytuacją, chciała uciec, jednak została zatrzymana
przez kilku mężczyzn, jednak szybko się przekonała, że byli to
wampiry, którzy spoglądali na nich ciemnymi, przekrwawionymi oczyma
i warczeli groźnie ukazując śnieżnobiałe kły.
-Mary? - Daniel stał
obok dziewczyny całkowicie zdezorientowany tą sytuacją.
-Mary, tak? -
Mikaelson, położył dłoń na jej policzku. - Powiedz mi co
czarownica robi sama w naszej części miasta, mimo iż powinnaś
wiedzieć, że jest to zabronione. Do tego mnie zaatakowałaś.
-Nie chciałam –
powiedziała cicho. Czuła jak jej serce przyśpiesza bicia.
-Czyżbyś się
bała? - spytał, przejeżdżając palcem po jej szyi.
-Zostaw ją! -
Daniel odepchnął Pierwotnego od dziewczyny, nie wiedząc jak
poważne skutki mogą z tego wyniknąć.
Klaus zaśmiał się
cicho, jednak na jego twarzy szybko wystąpiła powaga.
-Chcesz się bawić
w bohatera? Mogę ci pomóc. - Klaus jednym, szybkim ruchem popchnął
chłopaka na przeciwległą ścianę.
-Daniel! - Z ust
dziewczyny wydobył się głośny krzyk. Chciała podbiec do
chłopaka, jednak stojące przy niej wampiry, kurczowo przytrzymywały
ją na miejscu.
-Puśćcie mnie! -
Szarpała się na wszystkie strony, jednak na marne. Chciała się
uwolnić, jednak żadne zaklęcie nie przychodziło jej do głowy,
jakby nagle zapanowała tam całkowita pustka.
-Wiesz, taki upadek
na pewno spowoduje trwałe urazy – oznajmił Pierwotny, podchodząc
do leżącego na ziemi chłopaka. Podniósł go do pionu, jednak ten
nie potrafił ustać na własnych nogach. Po jego skroni jak i z nosa
płynęła strużka krwi.
W oczach dziewczyny
zaczęły wzbierać się łzy.
-Proszę, zostaw go
– powiedziała cicho, patrząc błagalnie na mężczyznę.
-Jesteś pewna?
Jeśli go tak zostawię, na pewno umrze – oznajmił spoglądając
na chłopaka. - Ale mogę sprawić, że nie będzie cierpiał –
powiedział po chwili, tym razem wpatrując się w czarownicę.
-Jak? - spytała,
przełykając łzy.
Na twarzy
Pierwotnego zawitał uśmiech.
-Tak – oznajmił,
po czym jednym sprawnym ruchem skręcił chłopakowi kark.
Ciało Daniela
upadło z głuchym hukiem na posadzkę.
-Nie! - Dziewczyna
zaczęła się szarpać na wszystkie strony, w kółko wołając imię
chłopaka. Gorzkie łzy spływały po jej policzkach.
W jednej chwili
poczuła, że uścisk na jej ramieniu zelżał. Wystarczyła sekunda
by znalazła się przy nieruchomym ciele chłopaka, tuląc je do
siebie.
Nie miała pojęcia
ile czasu tak stała. Może były to minuty, może godziny, nie
wiedziała i tak szczerze, było jej to obojętne. Chciała tylko być
przy nim, przy osobie którą kochała najbardziej na świecie, przy
osobie której teraz nie było.
Słyszała śmiech
ludzi, bawili się w najlepsze, nikt nie zwrócił uwagi na martwego
chłopaka i rozpaczającą po nim dziewczynę, z wyjątkiem jednej
osoby.
Podszedł do
dziewczyny, kładąc marynarkę na jej ramiona.
-Musisz stąd wyjść
– powiedział, próbując odciągnąć ją od chłopaka.
Dziewczyna kręciła
przecząco głową, jednak On nie dawał za wygraną.
Wziął ją na ręce
i wyniósł z budynku.
Mary, rzuciła
ostatnie spojrzenie ukochanemu i pozwoliła, aby ogarnął ją
mrok.
Nowy Orlean,
Teraźniejszość
Caroline otworzyła
szeroko oczy.
Znów była w
niewielkim pokoiku ze zasłoniętymi oknami.
Mary nadal siedziała
na łóżku z przymkniętymi powiekami. Po jej policzku spływała
pojedyncza łza.
-Przykro mi –
powiedziała Caroline, po dłuższej chwili ciszy.
-Tak, mi też –
mruknęła, ścierając wierzchem dłoni łzy. - Teraz rozumiesz,
dlaczego chcę zemsty.
-Rozumiem, że
została ci odebrana ukochana osoba, rozumiem że czujesz się przez
to okropnie, ale to było dawno temu. Jeśli szukasz zemsty to
powinnaś to załatwić wtedy, a nie sto lat później. - Głos
Caroline brzmiał srogo, jak nauczycielka karcąca niegrzeczne
dziecko.
-Żartujesz sobie ze
mnie? Po tym wszystkim co ci pokazałam, po tym jak zobaczyłaś, że
Klaus zamordował niewinną osobę, ty nadal go bronisz. Boże,
musisz być w nim bardziej zakochana, niż myślałam. - Szatynka
wstała z łóżka i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju.
Nie miała zamiaru
zaprzeczać, sama już od dłuższego czasu zastanawiała się co
jest powodem jej ciągłego zainteresowania Pierwotnym, a słowa Mary
tylko potwierdzały jej przypuszczenia.
Nagle w głowie
wampirzycy pojawiło się pytanie. Spojrzała na czarownicę, która
jak na ponad sto lat wyglądała całkiem młodo.
-Jak to możliwe, że
nadal wyglądasz tak... - Pokazał ręką na szatynkę. - Skoro żyłaś
już w XX wieku?
-Zaklęcie
nieśmiertelności, nie działa tylko i wyłącznie na wampiry –
mruknęła, nawet nie spojrzawszy na wampirzycę.
-Ale jak to... -
zaczęła, jednak nie było dane jej skończyć, ponieważ w tym
momencie dobiegł ich dźwięk przychodzącego SMS'a.
Szatynka sięgnęła
po telefon.
Odczytała wiadomość
i na jej twarzy zagościł uśmiech.
Spojrzała na
Caroline, po czym powiedziała:
-Zabawa się
zaczęła.
~~~~~
Witajcie! W końcu udało mi się skończyć rozdział nad którym pracowałam chyba najdłużej z wszystkich i jest o wiele dłuższy niż poprzednie. Mam nadzieję, że się spodobał ;)
Chcę Wam podziękować, za ponad 3500 wejść! To na prawdę dużo, zwłaszcza że zaledwie 2 tygodnie temu było ich o tysiąc mniej :P
Nie chciałabym niczego wymuszać, albo coś w tym stylu, ale jest mi niezmiernie przykro, z powodu tak małej ilości komentarzy. Proszę, jeśli przeczytasz rozdział to daj mi znać co o nim sądzisz, to dla mnie wielka motywacja, nawet jeśli ocena ma być negatywna :)
To by było na tyle :D
Do następnego! ♥
P.S Życzę udanych wakacji 2014! ♥
P.S Życzę udanych wakacji 2014! ♥