czwartek, 20 sierpnia 2015

Epilog

Jasne promienie słoneczne wpadały przez wielkie okno. Caroline przymknęła powieki rozkoszując się przyjemnym ciepłem. Trudno jej było uwierzyć, że w przeciągu kilkunastu godzin jej życie  drastycznie się zmieniło. Jeszcze przed chwilą była pozbawiona uczuć i krzywdziła najbliższe jej osoby, a teraz stała zaledwie kilka metrów od śpiącego Klausa, nie posiadając się z radość.
Godzinę temu zadzwoniła do Eleny, aby przekazać jej, że zostaje w Nowym Orleanie. Przyjaciółka nie kryła zdziwienia, jednak zapewniła ją, że chce, aby była szczęśliwa, a jeśli będzie to tu, to nie ma nic przeciwko. Kolejny powód do radości.
Caroline uśmiechnęła się pod nosem, czując jak ręka Klausa objęła ją w pasie.
- Dzień dobry – szepnął jej do ucha. Caroline poczuła jak dreszcz przeszedł po jej ciele.
- Dzień dobry – odpowiedziała.
- Jak się czujesz? – spytał, składając na jej ramieniu pocałunek.
- Jakbym w końcu znalazła swoje miejsce. – Wypowiadając te słowa ogarnął ją dziwny spokój.
Przyległa plecami do torsu Pierwotnego. Stojąc w ramionach Klausa i wpatrując się jak świat budzi się do życia. Rzeczywiście, czuła że w końcu znalazła swoje miejsce. 

~~~~~

Wrzucam dziś ostatni wpis na tym blogu. Wiem, że bardzo krótki, ale idealny na zakończenie wszystkiego happy endem. 
W tym miejscu chciałabym podziękować Wam, moim czytelnikom. Nie było to moje pierwsze opowiadanie, jednak pierwsze, które doprowadziłam do końca. Myślę, że gdyby nie wasze komentarze nigdy nie doszłabym tak daleko. Z całego serca Wam dziękuję, za czas który poświęciliście temu opowiadaniu i za miłe słowa, które motywowały mnie do dalszego pisania. 
Chociaż kończę już moją przygodę z tym opowiadaniem, na pewno nie przestanę pisać i może za jakiś czas znów się odezwę z nową historią ;) 
Zatem, do następnego! ♥



I na koniec pocałunek Klaroline ♥

czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział 24

Pierwsze promienie słońca oświetliły twarz czarownicy. Wzięła głęboki oddech, wdychając świeże powietrze.  Ciekawe czy będę za tym tęsknić, pomyślała. Tyle razy już zetknęła się ze śmiercią i tyle razy już przeżyła, że myśl o ponownym pożegnaniu się ze światem była absurdalna.

Rok 1916, Nowy Orlean
Mary ocknęła się z niewyobrażalnym bólem głowy. Próbowała się podnieść, jednak było to niemożliwe ze skrępowanymi rękoma. Wspomnienia z poprzedniego wieczoru spłynęły na nią jak kubeł zimnej wody.
Kol. Klaus. Sztylet wbity w pierś jej ukochanego. Później pojawiły się wiedźmy i nastała ciemność.  Wstyd jej było, że poddała się bez walki, jednak nie miała siły aby się im przeciwstawiać. Nie po tym czego była świadkiem.
Ponownie spróbowała się podnieść i w końcu po kilku próbach udało jej się usiąść.
Pomieszczenie, w którym się znajdowała było ciemno. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, stwierdziła że znajduje się w czymś w rodzaju krypty, jednak nie miała stuprocentowej pewności.
Nim zdążyła się dokładniej rozejrzeć, do pomieszczenia wpadł słup jasnego światła.
Jakaś postać weszła do środka i szybko podbiegła do Mary.
- Obudziłaś się, to dobrze. – Głos należał do kobiety, jednak w tym świetle nie potrafiła rozpoznać jej twarzy.
- Kim jesteś? – spytała Mary zachrypniętym głosem.
- To teraz nie ważne – odpowiedziała kobieta, rozwiązując skrępowane ręce szatynki.  – Musimy się śpieszyć, mamy niewiele czasu.
- Czasu na co? – spytała czarownica, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Kobieta pomogła jej wstać i wyprowadziła z krypty.
Mary zmrużyła oczy oślepiona blaskiem zachodzącego słońca. Niebo mieniło się różnymi odcieniami czerwonego, pomarańczowego, a nawet fioletowego. Miejsce, w którym się znajdowały przyprawił czarownicę o dreszcze. Konary drzew układały się złowieszczo nad ich głowami, jakby chciały zamknąć je w swych sidłach.
- Gdzie mnie prowadzisz? – spytała, starając się aby głos jej nie drżał. Kobieta nie odpowiedziała, tylko posłała jej słaby uśmiech. Mary stwierdziła, że musi być ona nie wiele starsza od niej samej. Złote włosy spływały kaskadą na jej ramiona, zielone oczy, które idealnie kontrastowały z mleczną cerą i pełne czerwone usta.
Mary musiała przyznać, że już dawno nie widziała tak pięknej dziewczyny.
- Dokąd idziemy? – Stanęła w miejscu, ponawiając pytanie. Blondynka westchnęła głośno, na co Mary skrzyżowała ramiona, dając jej do zrozumienia, że bez odpowiedzi nie ma zamiaru nigdzie iść. Jeśli chcą ją zabić, to jest jej obojętne czy zrobią to tu, czy gdzieś indziej.
- Jeśli chcesz żyć to pójdziesz ze mną – oznajmiła zielonooka tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dlaczego niby miałabym ci zaufać? – odpowiedziała jej pytaniem szatynka.
- Ponieważ właśnie zdradzam swój sabat, uwalniając wiedźmę, która powinna zostać złożona w ofierze kiedy księżyc wejdzie w pierwszą fazę, czyli dzisiaj. – Głos dziewczyny brzmiał wyjątkowo spokojnie, jak na sytuację w której się znalazła.
Ruszyła przed siebie, wiedząc że Mary i tak za nią pójdzie.
- Dlaczego mi pomagasz, wiedząc jakie ryzyko podejmujesz? – Szatynka nie potrafiła zrozumieć działań swojej wybawicielki.
- A dlaczego przyjechałaś do Nowego Orlenu? – Blondynka stanęła w miejscu, odwracając się gwałtownie. Mary również się zatrzymała. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jej pytaniem. Odpowiedź była właściwie prosta.
- Sabat we Włoszech nie pozwalał mi się rozwijać, ciągle byłam ograniczana, nigdy nie mogłam w pełni korzystać z mojej magii – odpowiedziała na jednym wydechu. -  Przybyłam tutaj w poszukiwaniu czegoś nowego. Chciałam wyzwolić swoją moc, ale…
- Ale nie miałaś pojęcia, że sprawy przybiorą taki obrót – dokończyła za nią blondynka. Mary przytaknęła tylko głową.
- Wokół Nowego Orleanu krążą różne plotki, ale tylko czarownice które się tu wychowały wiedzą jak jest naprawdę – oznajmiła blondynka, zmierzając przed siebie, jednak o wiele wolniej niż dotychczas.
- A jak jest naprawdę? – Mary schyliła się przed wystającą gałęzią i o mały włos nie wpadła na blondynkę.
- Co jest? – spytała, starając się coś dostrzec zza ramienia dziewczyny.
- Cicho – warknęła tamta w odpowiedzi i zaczęła się cofać do tyłu. Mary poszła w jej ślady, jednak ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i wychyliła się.
Dostrzegła blask światła, jakby gdzieś w oddali palił się ogień.
- Musimy uciekać – szepnęła blondynka i nie czekając na reakcję Mary, wzięła ją za rękę i pociągnęła w głąb lasu.
- Co się dzieje? Dlaczego uciekamy? – spytała szatynka, próbując nie potknąć się o wystające korzenie.
- Czarownice już idą. Cholera, myślałam, że mamy więcej czasu. - Skręciła nagle gwałtownie w prawo, Mary ledwo za nią nadążała.
- Dokąd biegniemy? – spytała, szybko łapiąc oddech. Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Zrezygnowała z wypowiedzenia pozostałych pytań, które ją w tej chwili trawiły i po prostu biegła dalej. Po kilkunastu minutach w końcu wyszły z lasu.  
Znalazły się niedaleko rzeki Missisipi. Ogromne statki stały gotowe do odpływu przy porcie.
- Co tu robimy? – spytała Mary, kiedy się w końcu zatrzymały.
- Trzeci statek od końca płynie do Europy – oznajmiła zielonooka, odgarniając włosy z czoła. – Wracaj do domu.
- Ale… - zaczęła, jednak blondynka dała jej znak, aby zamilkła.
- Nowy Orlean nie jest dla ciebie i nigdy nie będzie, to niebezpieczne miejsce. Jest tu wiele osób, które zrobiłyby wszystko, aby się ciebie pozbyć.
Mary uśmiechnęła się smutno, wiedząc jak bardzo trafne są jej słowa.
- Dziękuję za wszystko – szepnęła i objęła blondynkę, która była nadzwyczaj zaskoczona tym gestem. Po chwili wahania go odwzajemniła. 
- Powinnaś już iść – oznajmiła, odsuwając się od szatynki.
Mary odwróciła się, chcą zmierzać ku wyznaczonemu statkowi, jednak w ostatniej chwili przypomniała sobie o czymś.
- Jak masz na imię? – spytała, odwracając się.
Zielonooka uniosła brwi zaskoczona, jednak po chwili na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Przyjaciele mówią na mnie Flor.
- Cieszę się, że mogłam cię poznać, Flor. – Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie jeszcze raz, wiedząc że jest to pożegnanie.

Teraźniejszość
Mary uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego dnia. Czuła się okropnie, że przez te lata zdążyła zapomnieć o swojej wybawicielce, ale może właśnie dlatego znalazła się teraz w tym miejscu.
Chociaż budynek znajdował się w opłakanym stanie, a miejscowość była bardziej zarośnięta niż wtedy, czarownica bez trudu znalazła drogę z powrotem.
To tu powinna się spotkać ze śmiercią i teraz ma zamiar tego dokonać.
- W tych terenach nie jest bezpiecznie moja droga. – Mary podskoczyła na dźwięk głosu. Kilka metrów od niej stała starsza kobieta.
- Pani Dupont? – spytała zaskoczona czarownica. – Co pani tu robi?
- Byłam trochę zaniepokojona hałasem, który dochodził z twojego mieszkania, a później widziałam jak wychodzisz i tak jakoś wyszło, że poszłam za tobą. – Staruszka zaśmiała się cicho.
Mary również się uśmiechnęła, jednak miała dziwne przeczucie. Pani Dupont rzadko kiedy wychodziła z domu, a już na pewno nie zapuszczała się tak daleko.
- Musiałam się przewietrzyć, odświeżyć umysł – oznajmiła szatynka, mając nadzieję że staruszce to wystarczy i sobie pójdzie.
- Jest jakiś konkretny powód, dla którego akurat przyszłaś tutaj. – Mówiąc to zatoczyła ręką koło.
- Mam z tym miejscem… miłe wspomnienia – oznajmiła, spoglądając na pozostałości krypty.
- Naprawdę masz miłe wspomnienia z miejscem, w którym cię omal nie zamordowano. – Głos, który usłyszała nie należał już do pani Dupont, ale do…
- Flor? – Czarownica spoglądała ze zdziwieniem na staruszkę, która powoli zmierzała w jej kierunku.
- Naprawdę, aż tak bardzo się zmieniłam? – spytała kobieta, głosem nie należącym do niej. Z każdym krokiem zmarszczki na jej twarzy się wygładzały, a siwe włosy nabierały złocistego odcieniu.
- To niemożliwe – szepnęła Mary, cofając się kilka kroków w tył.
- A jednak tu jestem. – Flor stała teraz dokładnie taka, jaką ją zapamiętała Mary. – Naprawdę nie zauważyłaś, że Flor to skrót od Florence? – spytała z wyrzutem.
Mary roześmiała się i objęła dziewczynę, jak starą przyjaciółkę, którą była.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytała blondynka, uwalniając się z jej uścisku.
- Muszę.
- Więc zrobimy to razem. – Mary pokręciła przecząco głową.
- Nie mogę cię o to prosić – stwierdziła, chociaż wiedziała, że nie zmieni jej zdania.
- Zużyłam prawie całą magię, aby powrócić do mojej starej postaci. W przeciągu kilku dni i tak bym zmarła – oznajmiła wzruszając ramionami.
- Zatem. – Mary wyciągnęła w jej stronę dłoń, którą Flor przyjęła.
Stanęły naprzeciw siebie, pośrodku ruin krypty i zaczęły wypowiadać zaklęcie. Ich głosy niosły się wśród drzew. Nad nimi pojawiły się ciemne, burzowe chmury, zerwał się porywisty wiatr, aż nagle wszystko ucichło.

Po raz ostatni się do siebie uśmiechnęły i równocześnie upadły na ziemię, biorąc swój ostatni oddech na tym świecie. 

~~~~~

Hej, hej! Przybywam z kolejnym rozdziałem, który jest przedostatnim wpisem jaki pojawi się na tym blogu. Wiem, zero Klaroline, ale jakoś chciałam, aby był jeden rozdział zadedykowany tylko Mary, bohaterce którą sama stworzyłam i z którą przyszło mi się pożegnać. Chociaż od początku wiedziałam, że chcę ją uśmiercić, to jednak napisać to było trudniejsze niż mi się wydawało. Dobra dość gadania, do następnego, który pojawi się już wkrótce. ♥

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 23

Viviane ocknęła się i gwałtownie podniosła do pionu. Rozejrzała się po pokoju, jednak minęła dłuższa chwila nim jej oczy przyzwyczaiły się do panujących tu ciemności.
Przeklęła pod nosem, zdając sobie sprawę z tego co zrobiła jej siostra. Wiedziała, że Mary jest słaba, ale ciągle miała nadzieję że się nie podda, jednak ona to zrobiła. Ponownie się na niej zawiodła.
Na szczęście Viviane była na to przygotowana. Spojrzała na stół, gdzie miała wszystko co było jej potrzebne do zaklęcia. No, prawie wszystko. Otworzyła dłoń, w której leżał srebrny naszyjnik, należący niegdyś do Pierwotnej czarownicy.
W odpowiednim momencie udało jej się go wyciągnąć z kieszeni Mary. Dzięki temu może dokończyć to, co zaczęły.

***

Księżyc wznosił się wysoko na niebie, kiedy Klaus wraz z Caroline przekroczyli próg rezydencji. Wampirzyca zdążyła w między czasie zasnąć, dlatego też pierwszą rzeczą jaką zrobił Pierwotny było zaniesienie jej do pokoju.
Wszystko było tak, jak kilka godzin temu, kiedy to Caroline miała jeszcze wyłączone człowieczeństwo i skręciła hybrydzie kark.
Klaus odrzucił niemiłe wspomnienia i ułożył wampirzycę na łóżku, jednak kiedy chciał wyjść, ona złapała jego dłoń.
- Nie odchodź – szepnęła, co wywołało uśmiech na jego twarzy.
- Nigdzie się nie wybieram – oznajmił, siadając na krawędzi łóżka.
Wampirzyca posłała mu słaby uśmiech, po czym pozwoliła aby ogarnął ją sen.
Klaus mógłby tak siedzieć godzinami i przyglądać się jej, niestety nie było mu to dane.
Po niespełna kilku minutach na dole rozległy się hałasy i nawoływanie jego imienia.
Pierwotny westchnął zirytowany, jednak nie miał zamiaru schodzić. Na jego nieszczęście "hałas" przyszedł do niego.
- Klaus? – Do pokoju wparowały Elena i Bonnie, przy okazji budząc Caroline. Blondynka poderwała się do pozycji siedzącej i ze zdziwieniem, wpatrywała się w zdezorientowane twarze przyjaciółek.
- Słucham – spytał Pierwotny, nie maskując irytacji.
- Widziałyśmy Mary – wykrztusiła Elena, zwracając na siebie uwagę Klausa. – Chyba się poddaje.
Pierwotny spojrzał na Caroline, która w tym samym momencie spojrzała na niego.
-Razem z siostrą planowały wykonać jakieś zaklęcie, ale nas wypuściła – dodała Bonnie na potwierdzenie słów wampirzycy. – Napisała mi na wiadomość na stole, że to koniec.
Klaus tylko przytaknął głową i podniósł się z łóżka.
- Zostawię was – oznajmiła, spoglądając na Caroline. – Pewnie chcecie porozmawiać – dodał i nim, którakolwiek z nich zdążyła coś powiedzieć, wyszedł.
Zapadła niezręczna cisza, którą po chwili przerwała Elena.
- Caroline… to ty? – spytała, na co blondyna parsknęła śmiechem.
- Tak to ja. Tym razem naprawdę – oznajmiła i trzy dziewczyny się roześmiały.
Bonnie i Elena usadowiły się w nogach łóżka.
- A więc… - zaczęła Elena. – Ty i Klaus…? Jest jakiś konkretny powód, dla którego tu był?
- To jego dom – burknęła blondynka, wywracając oczami.
- Ale…? – Dziewczyny nie dawały za wygraną. Dobrze wiedziały, że coś się święci.
Caroline spojrzała na każdą z przyjaciółek z osobna. Wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, jednak po chwili zrezygnowała, odwracając wzrok.
Wampirzyca i czarownica spojrzały po sobie. Bonnie dała Elenie znak, żeby zaczęła mówić, jednak ta nie sprawiała wrażenia przekonanej.
- Jutro wyjeżdżamy – powiedziała w końcu, na co Caroline gwałtownie się odwróciła.
- Jak to? – spytała, spoglądając na Bonnie, oczekując wyjaśnień.
- Przyjechaliśmy ty tylko dlatego, bo byłaś w niebezpieczeństwie, a teraz kiedy niebezpieczeństwo minęło nie mamy tu nic do szukania – oznajmiła ciemnoskóra. - Chcemy żebyś jechała z nami, Mystic Falls to twój dom, ale… - zawahała się, spoglądając na Elenę, jakby szukała wsparcia.
- Podejrzewamy, że nie chcesz jeszcze wyjeżdżać – dokończyła  za nią wampirzyca.
Zapadła cisza. Dziewczyny wpatrywały się w Caroline oczekując jakieś reakcji z jej strony, jednak ona wydawała się odpłynąć gdzieś daleko.
- O której, chcecie wyjechać? – spytała w końcu. Ciągle wydawała się jakaś nieobecna.
- Rano, coś około 8 – rzuciła Bonnie. Caroline, kiwnęła głową na znak, że do niej dotarło.
- Możecie już iść – powiedziała, wywołując zdziwienie na twarzach przyjaciółek. – Chce się pożegnać. Później do was dojdę – wyjaśniła.
Dziewczyny nie protestowały. Pożegnały się, po czym Caroline odprowadziła je do wyjścia.  
Kiedy tylko zamknęła drzwi, westchnęła głośno. W domu panowała przerażająca cisza. Wampirzyca wytężyła słuch, jednak jej wyostrzone zmysły nie uchwyciły żadnych dźwięków.
- Klaus – zawołała cicho, jednak nie usłyszała odpowiedzi. Poczuła narastającą panikę. Przecież nie zostawiłby jej samej, prawda?
- Klaus – zawołała, tym razem o wiele głośniej, jednak znów odpowiedziała jej cisza. 
Kiedy zamierzała zawołać po raz trzeci, coś pociągnęło ją do tyłu i zatkało usta. Dopiero po chwili zorientowała się, że to czyjaś dłoń. 
- Nic nie mów – szepnął jej napastnik, a ona odetchnęła z ulgą słysząc, że to Klaus. Kiwnęła delikatnie głową na znak, że zrozumiała, po czym Pierwotny odsunął dłoń.
Odwróciła się do niego przodem i aż wstrzymała oddech, widząc jak blisko znajdują się ich twarze. Klaus zdawał się nic z tego nie robić i wpatrywał się w jakiś punkt ponad jej głową.
Po chwili złapał ją za przegub i w wampirzym tempie wybiegli z rezydencji.
- Co się stało? – spytała blondynka, kiedy już znaleźli się na zewnątrz.
- Ktoś był w środku – odpowiedział Pierwotny, ciągnąc ją w stronę lasu.
- Ale kt… AAA! – krzyknęła, czując narastający ból w głowie, jak gdyby tysiące igieł zostało wbitych do jej mózgu.
- Myślałeś, że możesz się przede mną schować? – Odezwał się głos gdzieś z tyłu, jednak Caroline nie miała siły, aby się odwrócić.
- Czego chcesz? – spytał Klaus, który najwidoczniej nie przeżywał takich katuszy jak wampirzyca.
- Dokończyć to co zaczęła moja siostra. – Caroline zmusiła się, aby spojrzeć na osobę, do której należał owy głos i nie była zdziwiona widokiem Viviane. Czarownica spojrzała na nią, a ból w jej głowie zaczął narastać. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i z głuchym tupnięciem upadła na ziemię.
Viviane uśmiechnęła się pod nosem, widząc słabość wampirzycy. Teraz mogła skupić całą swoją uwagę na Pierwotnym.  
- Twoja siostra była na tyle mądra i zdążyła zrozumieć, że nie ma szans – rzucił Klaus, a w jego głosie słychać było rozdrażnienie.
- Mary była głupia i słaba. Wiedziałam, że nie da rady i w końcu się podda, dlatego też odpowiednio się przygotowałam. – Skierowała rękę w stronę hybrydy i jakby na jej znak zerwał się gwałtowny wiatr, który rzucił Pierwotnego na pobliskie drzewo.
Wystająca gałąź przeszła przez jego plecy i oblepiona krwią, wystawała z jego brzucha. Klaus próbował się uwolnić, jednak jego ciało było jakby sparaliżowane.  
- Przypomina ci to coś? – spytała, wyciągając zza pleców jakiś przedmiot. Pierwotny wstrzymał oddech, widząc w jej dłoni kołek z białego dębu. Jego kołek.
- Zdziwiony? – Jej twarz rozciągnął przebiegły uśmiech. – Pewnie zastanawiasz się jak go znalazłam. Cóż, pozwól, że wyjaśnię.
Viviane zaczęła spacerować jak gdyby nigdy nic, wymachując kołkiem.
- Priorytetem było zdobycie naszyjnika, co, jak dobrze wiesz, zrobiła za nas twoja piękna wampirzyca. – Czarownica spojrzała na nieruchomą Caroline. – Naszyjnik należał do twojej matki, która także stworzyła to cacko. – Energicznie pomachała kołkiem.  – Wszystko co musiałam zrobić to wypowiedzieć zaklęcie, które połączy magię Esther, a naszyjnik zrobił resztę, doprowadzając mnie do twojego skarbu.
Czarownica zaczęła się powoli zbliżać do Pierwotnego.
W międzyczasie Caroline zaczęła dochodzić do siebie. Otworzyła oczy kiedy Viviane wbiła kołek w ciało hybrydy.
- Jak to jest, wiedzieć, że zginiesz z twojej własnej broni? – spytała, wbijając drewno coraz głębiej, jednak celowo unikając serca, jakby chciała jak najdłużej przeciągnąć tę torturę.
- Idź do diabła – warknął Pierwotny, przez zaciśnięte zęby.
Czarownica roześmiała się głośno.
- Ja nie pójdę, ale możesz go ode mnie pozdrowić.
Caroline zerwała się na równe nogi i podbiegła do Viviane, kiedy ta miała zamiar zakończyć życie hybrydy. W oka mgnieniu włożyła swoją dłoń do jej klatki piersiowej i wyrwała serce.
Ciało czarownicy upadło na ziemię.
Caroline wpatrywała się w organ w jej ręce, jakby nie do końca wierzyła że tam jest, jednak przepełniony bólem, jęk Klausa sprowadził ją z powrotem na ziemię.
Upuściła serce i wyciągnęła kołek z jego piersi, po czym pomogła mu stanąć na nogi.
Nic nie mówiła, a on także się nie odezwał.
Nagle z oczu wampirzycy popłynęły łzy, a z ust wydobyło się ciche łkanie.
Klaus spojrzał na nią z czułością i przytulił do siebie.
- Już po wszystkim – szepnął, głaszcząc ja po włosach. Wampirzyca odsunęła się od niego i przytaknęła głową.
- Tak, masz rację – potwierdziła, zwracając na siebie pytające spojrzenie Klausa. – Za kilka godzin wracam do domu i wszystko będzie po staremu. Będziesz mógł powrócić do swojego życia, tak jak ja wracam do Mystic Falls i zapomnimy o tym wszystkim.
- Wracasz? – spytał, jakby nie dowierzał jej słowom.
- A chcesz żebym została? – odpowiedziała mu pytaniem, a w jej głosie można było dosłyszeć cień nadziei.
Pierwotny uchylił usta jakby chciał coś powiedzieć, jednak po chwili się rozmyślił. Caroline uznała to jako odpowiedź, po czym odwróciła się na pięcie, chcąc wyjść z lasu. Kiedy była już w połowie drogi, Klaus dogonił ją i złapał za łokieć, odwracając w swoim kierunku. Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Było to zaledwie delikatne muśnięcie, jednak wystarczyło, aby serce wampirzycy przyspieszyło bicia.
Spojrzała na niego zdezorientowana i szczęśliwa zarazem.
- Chcę żebyś została – powiedział unosząc kąciki ust w uśmiechu. Caroline roześmiała się, szczęśliwa i zarzuciła mu ręce na szyję, całując go.
W końcu czuła, że jest tam, gdzie powinna być. 

~~~~~

Hej, hej! Przychodzę do was z nowym rozdziałem i tak jak obiecywałam, jest o wiele wcześniej niż poprzednie ;) Mam nadzieję, że się spodobał. Po niekończącym się bawieniu emocjami, w końcu złączyłam Klaroline :))) 
Do następnego! ♥

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział 22

Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadały przez okno, oświetlając śpiące twarze osób znajdujących się w pomieszczeniu. Viviane wpatrywała się w nie z rozbawioną miną. Na samą myśl o tym z jaką łatwością je podeszła i unieruchomiła, chciało jej się śmiać.
Westchnęła i usadowiła się w fotelu wyglądając przez okno. Może i mieszkanie jej siostry nie było idealnym miejscem do przechowywania więźniów, ale lepsze to niż cmentarz, czy stary magazyn.
Leżąca na ziemi ciemnoskóra dziewczyna poruszyła się, a jej powieki zadrżały. Otworzyła oczy i ze zdziwieniem zauważyła obecność czarownicy.
- Patrzcie kto się obudził – rzuciła Vive.
- Gdzie jestem? – spytała ta druga, rozglądając się po pomieszczeniu. Dopiero teraz zauważyła swoją przyjaciółkę, leżącą nieruchomo, jakby bez życia. 
- Spokojnie, jest tylko nieprzytomna – oznajmiła czarownica, wyprzedzając jej pytanie.
- Czego od nas chcesz? – warknęła brunetka, próbując wstać jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa.  
- Czy uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że krew z rodu Bennett jest nam potrzebna?
- A już myślałam, że chodzi o coś nowego – prychnęła Bonnie, co wywołało uśmiech na twarzy Viviane.
- Jesteś zadziorna – stwierdziła. – Zaczynam cię lubić.
- Nie zależy mi na twojej aprobacie – odpowiedziała brunetka, krzyżując ramiona. Vive posłała Bonnie wyzywające spojrzenie, które ona podtrzymała.
Ich „wojnę” wzrokową, przerwała Elena, która gwałtownie się podniosła, łapiąc powietrze.
- Wszystko w porządku? – spytała brunetka, pochylając się nad przyjaciółką.
- Gdzie jesteśmy? – odpowiedziała pytaniem wampirzyca, rozglądając się po pokoju, aż jej spojrzenie zatrzymało się na czarownicy. – Kto to?
- Sama chciałabym wiedzieć – mruknęła Bonnie, spoglądając wyczekująco na wiedźmę.
- Viviane Castellano – odpowiedziała, teatralnie przed nimi dygając.
Była średniego wzrostu, mniej więcej w ich wieku. Kasztanowe włosy i wielkie brązowe oczy.
Uśmiech zszedł z twarzy Vive, gdy zauważyła, że się jej przyglądają. 
- Co się tak gapicie? – warknęła, odwracając się do nich tyłem.
Bonnie spojrzała na Elenę, dając jej znak, aby zaatakowała. Wampirzyca podniosła się i w odpowiednim dla siebie tempie pobiegła do szatynki, jednak zaraz jej głowę przeszył niewyobrażalny ból.
- AAA! – krzyknęła, trzymając się za głowę.
- Przestań! – zawołała Bonnie, podbiegając do przyjaciółki. Viviane jednak stała tylko ze znudzonym wyrazem twarzy, patrząc jak wampirzyca zwija się z bólu.
- Viviane, przestań – odezwał się głos za nimi. Czarownica odwróciła wzrok, a krzyki Eleny przeszły w głębokie oddechy.
- Próbowała mnie zaatakować – oznajmiła Vive, na swoją obronę.
- Nie wątpię. Bez powodu byś jej przecież nie zrobiła krzywdy – rzuciła z uśmiechem nowo przybyła. 
- Możemy w końcu zaczynać? – spytała czarownica, ignorując jej zaczepki.
- Jasne – mruknęła Mary, podchodząc do niewielkiego stołu. Z szafki wyciągnęła kilka świeczek i srebrny nóż.
- Podejdź – rzuciła, spoglądając na Bonnie. Mulatka spojrzała na przyjaciółkę, która wyglądała na tak samą zmieszaną jak ona. Powoli podeszła do czarownicy, która w międzyczasie wyryła coś w stole za pomocą noża.
- Ręka – mruknęła, odwracając się do ciemnoskórej. Bonnie posłusznie podała jej dłoń, na której Mary zrobiła niewielkie nacięcie ostrzem. Odłożyła narzędzie i szarpnięciem przyciągnęła rękę mulatki nad stół.
Kiedy jej krew spływała na drewno, Bonnie zdążyła się przyjrzeć wyrytym znakom i ze zdziwieniem spojrzała na czarownicę. Mary uchwyciła jej wzrok i prawie niezauważalnie pokręciła głową. Bonnie zrozumiała aluzję i zabrała rękę, wiedząc że jej krew i tak się na nic nie przyda.
- Już? – spytała Viviane, powoli do nich podchodząc.
- Tak – odpowiedziała Mary, dyskretnie zasłaniając stół.
- Świetnie. – Na twarzy czarownicy zawitał uśmiech. Spojrzała na Bonnie, a później na jej rozciętą dłoń. – Pomóc ci? – spytała, a jej uśmiech zrobił się fałszywie szeroki.
- Nie trzeba – rzuciła brunetka i podeszła do Eleny. Spojrzała na Mary, która jak gdyby nigdy nic wpatrywała się przed siebie.
Nagle utkwiła wzrok w siostrze.
- Podasz mi grimuar? Leży na szafce nocnej – poprosiła, uśmiechając się słodko. Viviane posłała jej przenikliwe spojrzenie.
- Myślałam, że znasz już zaklęcie na pamięć – rzuciła, ruszając w stronę szafki.
Gdy tylko odwróciła się do nich plecami, Mary spojrzała na Bonnie i Elenę.
- Uciekajcie – powiedziała bezgłośnie. 
Elena wyglądała na zdezorientowaną, jednak Bonnie szybko przejęła inicjatywę i dała przyjaciółce znać, że droga jest wolna.
Kiedy Viviane się odwróciła, ich już nie było.
- Co… - zaczęła, spoglądając zdezorientowana na siostrę. – Pozwoliłaś im uciec?
Mary nie odpowiedziała. Stała cicho, wpatrując się w podłogę.
- Co z tobą?! – warknęła Viviane, gwałtownie łapiąc siostrę za ramiona.
- Wiesz co właśnie zrobiłam? – spytała Mary, spoglądając jej w oczy. - Pozwoliłam Klausowi myśleć, że jego ukochana Caroline nie żyje i wiesz co poczułam? Nic! Kompletna pustka, żadnej satysfakcji. Nawet zrobiło mi się go żal. Więc powiedz mi, czy to wszystko ma sens skoro widok zdruzgotanego Pierwotnego, w ogóle mnie nie rusza.
- Mam ci przypomnieć co on zrobił?! – warknęła Vivanne, tracąc resztki cierpliwości. - Zabił Daniela, zasztyletował Kola i zostawił ciebie na pastwę czarownic, prawdopodobnie byś już dawno nie żyła, gdyby tamta wiedźma cię nie wypuściła – wyliczała szatynka, a z każdym słowem jej gniew wzrastał. – No i nie zapominajmy, że praktycznie przez ostatni wiek nie marzyłaś o niczym innym jak o zemście, a teraz chcesz mu to wszystko puścić płazem?  
- Myślałam, że kiedy zobaczę jak on cierpi to poczuję się lepiej, ale się myliłam – szepnęła Mary, nie zważając na słowa siostry.
- Nie wierzę, że tak łatwo się poddajesz – szepnęła Vive, głosem przepełnionym goryczą i rozczarowaniem.
- Spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Przez ostatnie 100 lat, złamałam wszelkie możliwe zasady, którymi kiedykolwiek się kierowałam. Mam na sumieniu życie niewinnych osób, w tym twoje. Gdyby nie ja mogłabyś prowadzić normalne życie, mieć męża, dzieci, wszystko o czym marzyłaś, ale ci to odebrałam. – Z oczu czarownicy popłynęły łzy. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo tego żałuję.
- Nie żałuj tego, że podarowałaś mi nieśmiertelność. Powinnaś żałować, że mnie zawodzisz, ponownie.
- Zemsta na Klausie była wystarczająco długo moim zmartwieniem i nigdy nie powinna zostać twoim.
- Mogłaś pomyśleć o tym zanim mnie w to wszystko wplątałaś – warknęła Viviane, odwracając się plecami do siostry. Mary westchnęła cicho i podeszła do siostry. Wzięła jej twarz w dłonie i zmusiła, aby na nią spojrzała.
- Przepraszam za bycie najgorszą siostrą na świecie – powiedziała, na co Vive odpowiedziała jej cichym prychnięciem.
- Wybacz mi – poprosiła, a oczy jej siostry złagodniały.
- Oczywiście, że ci wybaczam – powiedziała i przytuliła do siebie szatynkę.
- Dziękuję i jeszcze raz przepraszam – powiedziała Mary i zaczęła szeptać coś pod nosem. Viviane odsunęła ją na odległość ramion, jednak nim zdążyła się zorientować co jej siostra robi, straciła przytomność.
Mary ułożyła ją delikatnie na podłodze, uśmiechając się smutno.
- Żegnaj siostro – szepnęła, chociaż wiedziała że Vivianne i tak jej nie usłyszy.

***

Caroline znajdowała się dokładnie tam, gdzie zapowiedziała Mary. Pierwotny nadal nie mógł uwierzyć, że czarownica tak łatwo się poddała, dlatego nie był pewny co zobaczy w owej uliczce. Odetchnął jednak z ulgą widząc blond wampirzycę w jednym kawałku.
Kiedy ją znalazł była już przytomna. Siedziała oparta o mur, wpatrując się przed siebie. Nawet nie zareagowała, kiedy Klaus do niej podszedł i przykucnął naprzeciwko.
- W porządku? – spytał, nie do końca wiedząc co powinien powiedzieć.
- Ona miała rację – szepnęła, łamiącym się głosem. Klaus przyglądał się jej zdezorientowany, a w jego spojrzeniu kryła się nuta błagania o wyjaśnienie.
- Moje człowieczeństwo, ja… - Spojrzała na niego z bólem wypisanym na twarzy. – Zabiłam kogoś. Niewinną osobę i porzuciłam jego ciało w takiej uliczce. I skrzywdziłam ciebie. Elena, Bonnie one się o mnie martwiły, a ja… - Jej głos przerodził się w łkanie.
- Ciii… - szpnął Pierwotny, biorąc ją w ramiona, a ona z wdzięcznością do niego przyległa, szlochając.
- Przepraszam – szepnęła, kiedy już się w miarę uspokoiła.

- W porządku. Nic się nie stało – odparł Pierwotny. – Wracajmy już – dodał i wziął ją na ręce. Wampirzyca nie protestowała, ale wtuliła się w niego mocniej, wiedząc że przy nim jest bezpieczna. 

~~~~~

Hej, hej! Wiem, że dość długo nic się tu nie pojawiało i nie mam niczego co mogłoby to usprawiedliwić, jednak obiecuję że kolejne rozdziały pojawią się znacznie szybciej :) 
Jako iż jest to mój pierwszy post w tym jakże pięknym okresie, dlatego też chciałabym życzyć wam wszystkim udanych i niezapomnianych wakacji! :* 
Prawdopodobnie z końcem wakacji, zakończę także to opowiadanie i jestem jakby z tego powodu dumna bo naprawdę nie spodziewałam się, że uda mi się doprowadzić to do końca. No ale o tym trochę później :P 
Do następnego! ♥

środa, 6 maja 2015

Rozdział 21

Zapadał zmrok, kiedy Klaus wszedł na teren cmentarza. Wytężył słuch, starając się wyłapać jakikolwiek dźwięk, jednak wszędzie było cicho jak makiem zasiał.
- Mary! – zawołał, a jego głos rozniósł się po całym cmentarzu.
- Twój krzyk mógłby obudzić zmarłego – dobiegł go głos, gdzieś z tyłu. Jakieś dziesięć metrów od niego stała czarownica. – A tutaj jest to całkiem możliwe – dodała, a na jej twarzy zawitał szyderczy uśmiech.
- Gdzie jest Caroline? – spytał, bez owijania w bawełnę.
- Powinna być gdzieś w pobliżu – oznajmiła, bawiąc się czymś w ręce. Dopiero po jakimś czasie zauważył, że jest to naszyjnik, który zabrała mu wampirzyca.
- Gdzie ona jest?! – warknął, robiąc kilka kroków w jej stronę.
- Nie jestem do końca pewna gdzie ją zostawiłam – przyznała, robiąc zamyśloną minę. – Ale możesz jej poszukać. Jak to się mówi? Kto szuka ten znajduje – dodała, a na jej twarzy zawitał szeroki uśmiech.
Klaus tracąc resztki cierpliwości, rzucił się w jej stronę, jednak ona rozpłynęła się w powietrzu. 
Pierwotny przeklną pod nosem, po czym nie chcąc tracić ani chwili pobiegł szukać Caroline. W wampirzym tempie przejrzał kilka pierwszych rzędów grobów, jednak w końcu zdał sobie sprawę że jest to bezsensu.
Wyszedł z cmentarza i pierwsze co mu się rzuciło w oczy była grupka osób, która zbierała się niedaleko bramy. Pierwotny wyostrzył słuch.
- Jak myślisz co się jej stało? – spytała jakaś kobieta, szturchając swojego znajomego.  
- Wygląda jakby była martwa – odpowiedział mężczyzna.
Klaus podszedł do nich powoli, przeciskając się przez grupę i zobaczył, leżące na ziemi, nieruchome ciało blondynki. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, aby ją rozpoznać.
Podbiegł do niej, popychając ludzi na swojej drodze.
Odgarnął jej blond włosy z czoła i z łatwością wziął na ręce, mijając przyglądających się im z zaciekawieniem ludzi.
Był już w połowie drogi kiedy wampirzyca się ocknęła, łapiąc gwałtownie powietrze. 
- Caroline – szepnął i pomógł jej stanąć na równe nogi.
Blondynka rozejrzała się zdezorientowana, jakby próbowała się zorientować gdzie się znajduje. W jej oczach pojawiła się wściekłość.
- Zabiję ją – warknęła, zaciskając szczęki. Jej oczy pociemniały, przybierając twarz demona.
- Spokojnie – powiedział Klaus, kładąc ręce na jej ramionach.
- Nawet nie próbuj – warknęła, odsuwając się od niego. – To wszystko dzieje się tylko i wyłącznie przez ciebie.
Pierwotny zmarszczył brwi.
- Caroline czy ty…
- Nie, nie włączyłam uczuć – odpowiedziała, wyprzedzając jego pytanie. – Ale to nie znaczy, że nie mogę być na ciebie wściekła.
Brwi Klausa powędrowały w górę. Nie wiedział czy powinien się śmiać czy może lepiej będzie jeśli zachowa powagę.
- Dlaczego wszyscy chcecie, abym je w ogóle włączyła? – spytała bardziej siebie niż jego. – A zwłaszcza ty! Powinieneś być szczęśliwy, że w końcu wydobyłam swoją mroczną stronę. 
Tym razem już nie mógł się powstrzymać i roześmiał się jej prosto w twarz.
- Z czego się śmiejesz? – spytała wkurzona i zdezorientowana zarazem.
- Caroline, kochana, uwielbiam cię niezależnie od tego czy masz włączone człowieczeństwo czy też nie. Chociaż muszę przyznać, że z włączonymi uczuciami jest o wiele zabawniej. Przynajmniej mam pewność, że ci zależy.
- Jesteś idiotą – oznajmiła, krzyżując ręce na piersi.
- Innej reakcji się nie spodziewałem – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.  – Chodź, pójdziemy coś  przekąsić, a później zapolujemy na wiedźmę.
- Raczej wiedźmy – burknęła wampirzyca, na co Klaus spojrzał na nią zaskoczony.  – Nie wiedziałeś, że Mary ma bardzo wkurzającą siostrę?
Pokręcił przecząco głową, prawie niezauważalnie.
- Byłaś już na terenie cmentarza? – spytał, zmieniając nagle temat.
- Nie,wampiry potrzebują zaproszenia żeby wejść, w innym wypadku już dawno wyrwałabym…
- Zatem pójdziesz razem z twoimi przyjaciółmi – przerwał jej Pierwotny, na co blondynka odpowiedziała mu głośnym prychnięciem.
- Nie będą przyjmować rozkazów od ciebie.
- Caroline tu nie chodzi o dumę tylko o twoje bezpieczeństwo – oznajmił, starając się jej wytłumaczyć powagę sytuacji.
- Potrafię o siebie zadbać! – warknęła, krzyżując ramiona na piersiach, jak uparte dziecko.
- Nie, nie potrafisz! Gdybyś umiała o siebie zadbać nie miałabyś wyłączonego człowieczeństwa, a już na pewno nie doszłoby do twojej amnezji! – krzyknął, tracąc cierpliwość.
- Uważasz, że to wszystko moja wina?! – spytała gniewnie.
- Jak nie twoja to czyja? Moja? – spytał sarkastycznie, chociaż dobrze wiedział jaka będzie jej odpowiedź.
- Tak! Właśnie, że twoja! To dla ciebie tu przyjechałam, to ciebie szukała, to na tobie chce się zemścić Mary, a ja… - Głos się jej załamał. - A ja zostałam w to wszystko wmieszana, tylko dlatego że się w tobie zakochałam.
Klaus wpatrywał się w nią, nie bardzo wiedząc co powiedzieć lub zrobić.
- Wiedziałam, że powinnam stłumić to uczucie zanim było za późno – powiedziała, bardziej do siebie niż do niego.
- Caro… - zaczął Pierwotny, jednak mu przerwała.
- Wiesz jak bardzo chciałabym móc cię nienawidzić? – spytała, patrząc mu prosto w oczy.
Pierwotny chciał coś powiedzieć, jednak blondynka nie dopuściła go do słowa.
- Ale bardziej pragnę zobaczyć jak cierpisz – rzuciła, a jej oczy pociemniały. – I wiem co zrobić, aby tak się stało – dodała i szybko, nim Klaus zdążył zareagować wepchnęła dłoń do swojej klatki piersiowej, tam gdzie znajdowało się jej serce.
- Żegnaj – szepnęła i wyjęła już dawno nie bijące serce, które upadło głucho na ziemię.
Pierwotny stojąc jak sparaliżowany wpatrywał się w jej twarz, która momentalnie poszarzała. W ostatniej chwili zdążył złapać jej ciało nim runęło na ziemię. Upadł na kolana, obejmując ją mocniej i przytulił. Odsunął, najdelikatniej jak potrafił niesforne kosmyki z jej twarzy, na którą opadły jego łzy.
- Smutny widok – odezwał się głos gdzieś za nim. Nawet nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, że należy do Mary.
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona – powiedział głosem przepełnionym goryczą.
- Lubiłam ją – oznajmiła, powoli się zbliżając. – Trochę przypominała mi mnie. Także zakochała się w niewłaściwej osobie.
Sposób w jaki to powiedziała, zmusił Pierwotnego do podniesienia wzroku. Czarownica, widząc to posłała mu smutny uśmiech.
-  Jak to dobrze, że dzieje się to tylko w twojej głowie – dodała, a Klaus ze zdziwieniem zauważył, że ciało Caroline zniknęło, a on ponownie znalazł się na cmentarzu.
Westchnął głośno kiedy zdał sobie sprawę, że ostatnie kilka minut były tylko iluzją.
- Czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz? – spytał, podnosząc się z ziemi.
Czarownica stała z założonymi rękoma jakby się głęboko nad czymś zastanawiała.
- Na początku myślałam, że chodzi mi tylko o zemstę – zaczęła niepewnie, jakby próbowała dobrać odpowiednie słowa. – Miałam idealny plan, chciałam odebrać ci wszystko na czym ci kiedykolwiek zależało, ale… - zawahała się, spoglądając gdzieś ponad ramię Pierwotnego.
- To nie jest wystarczające – dokończyła, po czym zaczęła nerwowo przemieszczać się po cmentarzu.
- Myślałam, że kiedy zobaczę cię zdruzgotanego po śmierci ukochanej osoby, będę usatysfakcjonowana, ale nie jestem. Zdaję sobie sprawę, że niezależnie od tego ile bólu i cierpienia ci zadam to nie zmieni faktu, że Kol nie żyje.
Czarownica zatrzymała się w miejscu i spojrzała na hybrydę, jakby chciała się upewnić czy na pewno jej słucha.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Klaus, widząc że Mary już nic więcej nie powie.
Szatynka pokręciła prawie niezauważalnie głową.
- Caroline znajdziesz w najbliższej uliczce na Bourbon Street. Oprócz urażonej dumy, raczej nic jej nie będzie – oznajmiła, po czym nie czekając na jego reakcję, wycofała się i zniknęła w ciemnościach.


~~~~~

Witam was po dość długiej przerwie. Muszę przyznać, że napisanie tego rozdziału było trudne i jak zwykle nie jestem do końca z niego zadowolona. Tak naprawdę, nie miałam pojęcia jak go zakończyć, a tym bardziej że napiszę to tak. Przyznam, że było to dla mnie nie lada zaskoczeniem kiedy ten pomysł zrodził się w mojej głowie. 
Zapewne się zastanawiacie czy to czasem nie koniec skoro Mary porzuciła swój plan zemsty i odpowiedź brzmi nie. Zbliżamy się do końca ale jeszcze nie teraz ;) 
Mam nadzieję, że się podobało i do następnego! ♥