czwartek, 4 września 2014

Rozdział 15

Słońce zachodziło powoli za horyzontem, malując na niebie pomarańczowo-czerwoną poświatę, która mieszała się z błękitnym niebem, tworząc symfonię barw.
Caroline przechyliła głowę w prawo, potem w lewo. Normalnie taki widok, powinien wywołać w niej jakiekolwiek uczucie, jednak teraz nie czuła absolutnie nic. Smutne, ale z drugiej strony było jej wszystko jedno.
-Dowiem się w końcu gdzie idziemy? - spytała czarownicę, która szła kilka kroków przed nią, prowadząc je w tylko jej znane miejsce.
-Nie pamiętasz? - spytała, spoglądając na nią zaskoczona. - Wydawało mi się, że przywróciłam ci wszystkie wspomnienia – powiedziała jakby do siebie. - Chociaż kiedy ostatnio tędy szłyśmy było ciemno, więc możesz nie pamiętać.
Caroline spojrzała na nią spod uniesionych brwi. Gdyby miała uczucia, zapewne byłaby zirytowana, a nawet oburzona zachowaniem czarownicy, jednak teraz po prostu ją obserwowała, zastanawiając się co z tą kobietą jest nie tak.
Na pierwszy rzut oka wygląda na normalną, jednak wampirzyca zdążyła ją na tyle poznać, żeby stwierdzić, że normalna to ona nie jest. Nawet jak na wiedźmę, zachowuje się wyjątkowo dziwnie, mimo tego że żyje już jakieś sto lat. No ale Qetsiyah czy Silas też nie sprawiali wrażenia zdrowych psychicznie, a ich długość życia wynosiła dwa tysiące.
-Idziemy do Marcela? - spytała, przypominając sobie noc, w której czarownica zaprowadziła ją na obrzeża miasta do jakiegoś magazynu.
-Wiedziałam, że sobie przypomnisz. - Na twarzy szatynki zawitał szeroki uśmiech.
-Tak – mruknęła wampirzyca, przeciągając samogłoskę. Nadal nie wiedziała dlaczego w ogóle podążała za szatynką, ale tak jakby nie miała wyboru. Gdy Mary szła, Caroline po prostu musiała iść za nią, jakby była ciągnięta przez niewidzialną linę. Podejrzewała, że czarownica rzuciła na nią jakieś zaklęcie.
-Teraz tutaj. - Mary wskazała stary ceglany budynek, który wyglądał na dawno opuszczony, jednak po wejściu do środka, Caroline musiała stwierdzić, że ktoś tu mieszkał.
Wnętrze było urządzone skromnie, właściwie tylko jedno wielkie pomieszczenie i najpotrzebniejsze meble.
-Nie spodziewałem się was tak szybko – dobiegł ich głos mężczyzny, który z uśmiechem na twarzy do nich podszedł. - Witaj ponownie Caroline – przywitał się, a uśmiech na jego twarzy stał się jeszcze szerszy.
-Taa cześć – rzuciła obojętnie, nie zaszczycając ciemnoskórego nawet jednym spojrzeniem.
-Mam rozumieć, że jest po naszej stronie? - spytał, spoglądając na czarownicę, która odpowiedziała mu uśmiechem.
-Nie jestem po niczyjej stronie – oznajmiła spokojnie Caroline.
-Ach nie? Wydawało mi się, że skoro poszłaś ze mną to jesteś po mojej stronie – powiedziała czarownica, robiąc zasmuconą minę.
-Daruj sobie – prychnęła wampirzyca. - Dobrze wiem, że rzuciłaś na mnie jakiś urok, żebym za tobą szła.
-Sprytna dziewczyna – pochwaliła ją Mary, robiąc minę pełną uznania. Caroline posłała jej wymuszony uśmiech.
-Więc – zaczęła, spoglądając to na czarownicę, to na wampira. - Chcecie się pozbyć Klausa prawda? Gdybym miała uczucia może bym się tym przejęła, jednak teraz... - Wzruszyła ramionami, siadając na kanapie i założyła nogę na nogę. - Potrzebujecie mnie? W porządku. Mam okazję do tego, aby się trochę zabawić.
Mary i Marcel spojrzeli po sobie niepewnie.
-No więc, przedstawcie mi swój plan, a ja zdecyduję czy wam pomogę – oznajmiła, spoglądając na nich z szerokim uśmiechem na twarzy.

***

Elena kręciła się niespokojnie po salonie, w posiadłości Mikaelsonów. Zapadał zmrok, a ona nadal nie znalazła Caroline, poza tym Klaus twierdził, że jej przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie, jednak nic więcej nie chciał powiedzieć. Po prostu wyszedł z domu bez słowa wyjaśnienia.
Chciała iść i szukać blondynki na własną rękę, jednak Elijah poprosił ją, aby jeszcze została, więc teraz siedzi bezczynnie i czeka na nie wiadomo co. Powinna się nie zgadzać i odejść kiedy miała ku temu okazję.
-Przepraszam, że musiałaś tyle czekać – oznajmił Pierwotny, wchodząc do pomieszczenia. Szatynka uśmiechnęła się nieśmiało.
-Dlaczego chciałeś, żebym została?
-Mój brat wyszedł bez słowa wyjaśnienia, a ja uważam, że zasługujesz na to aby znać powód dla którego twoja przyjaciółka została wpakowana w tarapaty – oznajmił, pokazując jej coś na kształt albumu. Wyciągnął z niego jedno zdjęcie i podał szatynce.
Ilustracja była czarno-biało. Widniało na niej kilkoro osób, w tym Klaus, Elijah i... Kol? Brązowooka przyjrzała się dokładniej ilustracji. Tak, to na pewno był Kol. Nie spoglądał w obiektyw, dlatego też trudniej było go rozpoznać, ale to był on. Wpatrywał się w kobietę stojącą obok niego, jakby była najpiękniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek widział.
-To zdjęcie zostało zrobione w 1915 roku – oznajmił Pierwotny i wskazał palcem osobę stojącą obok jego brata. - Ta kobieta to Mary Castellano. Była potężną czarownicą i chyba pierwszą osobą, którą mój brat naprawdę kochał.
-Twój brat? Kol? - zdziwiła się szatynka.
-Nie zawsze był tak arogancki i bezuczuciowy, jak wtedy gdy go poznałaś – oznajmił Elijah, a Elena poczuła że jej policzki się czerwienią, jednak Pierwotny nie wydawał być się tym przejęty, wręcz przeciwnie. Z uśmiechem na twarzy przyglądał się szatynce.
-Pozwól, że przytoczę ci fragment historii mojej rodziny – powiedział, a Elena uśmiechając się nieśmiało przytaknęła głową.


Rok 1915, Nowy Orlean
Bezchmurne niebo było ozdobione milionami gwiazd. Księżyc górował nad miastem, oświetlając brukowane uliczki i budynki. Głośna muzyka rozbrzmiewała w jednym z pubów. Ludzie się bawili, jak każdego dnia w Nowym Orleanie. Tutaj, zabawa to główne motto.
Pierwotni, którzy byli, tak jakby panami tego miasta, byli również głównymi gospodarzami tego przyjęcia. Świętowali... w sumie to nie musieli niczego świętować, aby móc się dobrze bawić w miłym towarzystwie.
Klaus Mikaelson, z szerokim uśmiechem na twarzy przypatrywał się rozbawionym gościom, którzy tańczyli do wesołej muzyki, spożywali alkohol, bądź po prostu spędzali czas na rozmowie.
To dzięki niemu i jego rodzeństwu to wszystko w ogóle było możliwe. Pomogli zbudować miasto, dając początek nowo orleańskiej cywilizacji.
-Nik, bracie, dlaczego siedzisz tu samotnie zamiast bawić się razem z innymi. - Obok blondyna pojawił się jego młodszy brat, Kol.
-To samo pytanie mógłbym zadać tobie, bracie – oznajmił Klaus, na co Kol odpowiedział mu pytającym spojrzeniem. - Przepadłeś gdzieś na dwa dni i nagle pojawiasz się tu jak gdyby nigdy nic. Raczyłbyś mi chociaż powiedzieć, gdzie przez ten czas przebywałeś?
Na twarzy wampira zagościł szeroki uśmiech.
-Tylko mi nie mów, że się o mnie martwiłeś. Nik, nie poznaję cię. - Brązowooki sprawiał wrażenie rozbawionego, jednak Klausowi nie było do śmiechu.
Kol, widząc reakcję brata, również spoważniał. Westchnął głośno, po czym skinął ręką wzywając kogoś do siebie.
-Chcę ci przedstawić moją dobrą znajomą – oznajmił, kiedy obok nich pojawiła się średniej wielkości szatynka z brązowymi oczami, które wpatrywały się niepewnie w szare tęczówki Pierwotnego. - Mary poznaj mojego brata Niklausa, Nik poznaj Mary Castellano – przedstawił ich Kol, mimo iż dobrze wiedział że mieli już okazję się poznać.
-Co to ma znaczyć? - spytał Klaus, spoglądając to na brata, to na kobietę.
-Mówiłam, że to zły pomysł. Potrafił z zimną krwią zabić mojego przyjaciela, więc nie powinniśmy liczyć na cuda – mruknęła szatynka. - Lepiej chodźmy – dodała, ciągnąc Pierwotnego za rękaw.
-Nie – powiedział spokojnie, wpatrując się prosto w jej oczy. - Wiem, że oboje macie między sobą konflikt – oznajmił, spoglądając na brata. - Ale zależy mi na niej i chcę mieć twoje poparcie.
-Masz zamiar bratać się z wiedźmą? - spytał Klaus, a w jego głosie można było dosłyszeć niedowierzanie.
-Ty i Elijah już od dłuższego czasu chcecie zjednoczyć wszystkie nadnaturalne istoty, które żyją w Nowym Orleanie. Musimy im pokazać, że potrafimy żyć ze sobą w zgodzie.
Klaus wpatrywał się uważnie w brata, nie do końca wiedząc czy on sobie żartuje, czy mówi poważnie. Kol nigdy nie interesował się sprawami politycznymi miasta, zawsze starał się stać na uboczu, a teraz nagle wyskakuje z takim pomysłem tylko dlatego, że chce być z jakąś tam czarownicą.
Na twarzy blondyna zawitał uśmiech.
-To twoje życie – powiedział, kładąc rękę na ramieniu brata. - Rób co uważasz za słuszne – dodał i opróżnił do reszty szklankę, po czym odszedł.
Kol spojrzał na szatynkę, która ze zdziwieniem wpatrywała się w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą siedział Klaus.
-Udało nam się – powiedział, łapiąc jej twarz w swoje dłonie, nawiązując z nią kontakt wzrokowy.
-Tak – odparła, uśmiechając się wesoło, po czym złożyła na jego ustach pocałunek.
Piękna scena, pomyślałby każdy.
Każdy z wyjątkiem Klausa, który z piorunującym spojrzeniem, przypatrywał się zakochanej parze.
-Nasz brat jak zwykle w swoim żywiole. - Elijah, podszedł do Klausa, wskazując na najmłodszego Mikaelsona.
-Na to wygląda – mruknął, nie odrywając od nich wzroku.
-Niklaus, wszystko w porządku? O czym rozmawiałeś z Kolem? - spytał szatyn, spoglądając w stronę brata.
-Chciał mojego błogosławieństwa – odparł Klaus, co wywołało zdziwienie na twarzy Elijahy.
-Czyli to coś poważnego? - spytał, nie za bardzo przekonany tym co widzi. Klaus spojrzał na brata, uśmiechając się nonszalancko.
-Znasz Kola, po miesiącu będzie już po wszystkim – mruknął, wzruszając ramionami.
Mimo iż wypowiedziane słowa brzmiały prawdziwie, Klaus nie był co do nich przekonany.
Miał dziwne przeczucie, że ta historia może trwać dłużej niż miesiąc... i wcale się nie mylił.


Teraźniejszość
Elena siedziała wyprostowana jak struna, wpatrując się w Elijahę szeroko rozwartymi oczami. Powoli przetwarzała to, czego przed chwilą się dowiedziała. Poznała fragment historii Pierwotnych, jednak nadal nie wiedziała co to ma wspólnego z Caroline. Mimo wszystko historia była ciekawa.
-Co się stało dalej? - spytała
-Cóż, historia mojego brata i Mary, była o wiele dłuższa niż zakładał Klaus. Trwała rok co i tak było wyjątkowo długo jak na Kola i muszę przyznać, że gdyby nie Niklaus może i spędziliby razem wieczność, jednak nie było im to dane.
-Można konkretniej?
-Jak już wcześniej wspomniałem, Mary była bardzo potężną czarownicą, jednak była również buntownicza. Ta cecha zapewne najbardziej podobała się mojemu bratu, jednak problem polegał w tym, że nie chciała podporządkować się sabatowi, dlatego też wiedźmy zwróciły się o pomoc do nas, a konkretniej do Klausa.
Przestrzegły go, że jeśli jej moc nie będzie rozwijana pod nadzorem starszych, Mary okaże się niebezpieczna nawet dla Pierwotnego.
-Czyli Klaus musiał po prostu sprawić, aby ta cała wiedźma przyłączyła się do innych wiedźm? - spytała Elena, spodziewając się, że historia będzie bardziej interesowna.
-Tak było na początku, jednak z czasem to, nie wystarczyło czarownicom – oznajmił Elijah, robiąc krótką pauzę. Kiedy napotkał się na pytające spojrzenie szatynki mówił dalej:
-Mary musiała zginąć – oznajmił. Elena była lekko zaskoczona, jednak mimo wszystko nie zbiło jej to z tropu i kiedy już miała coś powiedzieć, Pierwotny nie dopuścił jej do słowa.
-Oczywiście Kol się nie zgodził – kontynuował. - Niklaus próbował przemówić mu do rozsądku. Przecież był Pierwotnym Wampirem mógł posiąść każdą kobietę, jaką tylko zapragnie, a dla jednej wiedźmy nie warto ryzykować, jednak nasz młodszy brat pozostawał nieugięty.
-I co zrobił Klaus? - spytała szatynka, przerywając historię Mikaelsona.
-Zasztyletował naszego brata – oznajmił, jakby z nutą rozczarowania w swoim głosie. Elena otworzyła usta ze zdziwienia, jednak zaraz jej zamknęła. Tak, to było bardzo w stylu Klausa.
-A co z Mary?- spytała, widząc że Elijah nie ma zamiaru mówić dalej. 
-Cóż, według poleceń wiedźm zadaniem Klausa było odciągnięcie od niej Kola, aby im nie przeszkadzał. Podejrzewaliśmy, że Mary jest martwa, jednak kilka dni temu okazało się, że ona żyje. I to właśnie ona wymazała wspomnienia Caroline i prawdopodobnie ją teraz przetrzymuje.
-O Boże – szepnęła wampirzyca, odsuwając włosy z twarzy. - Jeśli ona jest tak potężna, jak mówisz to kto wie co się teraz dzieje z Caroline.
-Wybacz, że zostałyście w to wpakowane – przeprosił Elijah, a jego słowa brzmiał jak najbardziej szczerze.
-To nie ty powinieneś przepraszać, tylko Klaus – fuknęła szatynka, krzyżując ręce na piersi. - Dlaczego przez jego błędy z przeszłości Caroline musi cierpieć?
-Ponieważ mu na mnie zależy – odezwał się głos, gdzieś za nimi. Elena jak i Elijah odwrócili się za siebie i ze zdziwieniem stwierdzili, że owy głos należał do Caroline.
-I teraz za to zapłaci – dodała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. 
W tym uśmiechu było coś złowrogiego, coś co w ogóle nie przypominało Caroline.
Ten uśmiech oznaczał początek czegoś złego. 

 ~~~~~

Kiedy zaczęłam pisać rozdział to wydawało mi się, że będzie on dobry, jednak teraz widzę że się niepotrzebnie łudziłam. Od razu mówię, że nie wiem kiedy pojawi się kolejny. Spróbuję coś przez weekend napisać, ale może być ciężko. Wiecie jak to z nową szkołą. 
A jak wam minęły pierwsze dni września? ; > 
Do następnego! ♥