Pierwsze promienie słońca oświetliły twarz
czarownicy. Wzięła głęboki oddech, wdychając świeże powietrze. Ciekawe czy będę za tym tęsknić, pomyślała.
Tyle razy już zetknęła się ze śmiercią i tyle razy już przeżyła, że myśl o
ponownym pożegnaniu się ze światem była absurdalna.
Rok 1916, Nowy
Orlean
Mary ocknęła się z niewyobrażalnym bólem głowy. Próbowała
się podnieść, jednak było to niemożliwe ze skrępowanymi rękoma. Wspomnienia z
poprzedniego wieczoru spłynęły na nią jak kubeł zimnej wody.
Kol. Klaus. Sztylet wbity w pierś jej ukochanego.
Później pojawiły się wiedźmy i nastała ciemność. Wstyd jej było, że poddała się bez walki,
jednak nie miała siły aby się im przeciwstawiać. Nie po tym czego była
świadkiem.
Ponownie spróbowała się podnieść i w końcu po
kilku próbach udało jej się usiąść.
Pomieszczenie, w którym się znajdowała było
ciemno. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, stwierdziła że znajduje
się w czymś w rodzaju krypty, jednak nie miała stuprocentowej pewności.
Nim zdążyła się dokładniej rozejrzeć, do
pomieszczenia wpadł słup jasnego światła.
Jakaś postać weszła do środka i szybko podbiegła
do Mary.
- Obudziłaś się, to dobrze. – Głos należał do
kobiety, jednak w tym świetle nie potrafiła rozpoznać jej twarzy.
- Kim jesteś? – spytała Mary zachrypniętym
głosem.
- To teraz nie ważne – odpowiedziała kobieta,
rozwiązując skrępowane ręce szatynki. –
Musimy się śpieszyć, mamy niewiele czasu.
- Czasu na co? – spytała czarownica, jednak nie
otrzymała odpowiedzi. Kobieta pomogła jej wstać i wyprowadziła z krypty.
Mary zmrużyła oczy oślepiona blaskiem
zachodzącego słońca. Niebo mieniło się różnymi odcieniami czerwonego,
pomarańczowego, a nawet fioletowego. Miejsce, w którym się znajdowały
przyprawił czarownicę o dreszcze. Konary drzew układały się złowieszczo nad ich
głowami, jakby chciały zamknąć je w swych sidłach.
- Gdzie mnie prowadzisz? – spytała, starając się
aby głos jej nie drżał. Kobieta nie odpowiedziała, tylko posłała jej słaby
uśmiech. Mary stwierdziła, że musi być ona nie wiele starsza od niej samej.
Złote włosy spływały kaskadą na jej ramiona, zielone oczy, które idealnie
kontrastowały z mleczną cerą i pełne czerwone usta.
Mary musiała przyznać, że już dawno nie widziała
tak pięknej dziewczyny.
- Dokąd idziemy? – Stanęła w miejscu, ponawiając
pytanie. Blondynka westchnęła głośno, na co Mary skrzyżowała ramiona, dając jej
do zrozumienia, że bez odpowiedzi nie ma zamiaru nigdzie iść. Jeśli chcą ją
zabić, to jest jej obojętne czy zrobią to tu, czy gdzieś indziej.
- Jeśli chcesz żyć to pójdziesz ze mną – oznajmiła
zielonooka tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dlaczego niby miałabym ci zaufać? –
odpowiedziała jej pytaniem szatynka.
- Ponieważ właśnie zdradzam swój sabat,
uwalniając wiedźmę, która powinna zostać złożona w ofierze kiedy księżyc wejdzie
w pierwszą fazę, czyli dzisiaj. – Głos dziewczyny brzmiał wyjątkowo spokojnie,
jak na sytuację w której się znalazła.
Ruszyła przed siebie, wiedząc że Mary i tak za
nią pójdzie.
- Dlaczego mi pomagasz, wiedząc jakie ryzyko
podejmujesz? – Szatynka nie potrafiła zrozumieć działań swojej wybawicielki.
- A dlaczego przyjechałaś do Nowego Orlenu? –
Blondynka stanęła w miejscu, odwracając się gwałtownie. Mary również się
zatrzymała. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jej pytaniem. Odpowiedź
była właściwie prosta.
- Sabat we Włoszech nie pozwalał mi się rozwijać,
ciągle byłam ograniczana, nigdy nie mogłam w pełni korzystać z mojej magii –
odpowiedziała na jednym wydechu. -
Przybyłam tutaj w poszukiwaniu czegoś nowego. Chciałam wyzwolić swoją
moc, ale…
- Ale nie miałaś pojęcia, że sprawy przybiorą
taki obrót – dokończyła za nią blondynka. Mary przytaknęła tylko głową.
- Wokół Nowego Orleanu krążą różne plotki, ale
tylko czarownice które się tu wychowały wiedzą jak jest naprawdę – oznajmiła blondynka,
zmierzając przed siebie, jednak o wiele wolniej niż dotychczas.
- A jak jest naprawdę? – Mary schyliła się przed
wystającą gałęzią i o mały włos nie wpadła na blondynkę.
- Co jest? – spytała, starając się coś dostrzec
zza ramienia dziewczyny.
- Cicho – warknęła tamta w odpowiedzi i zaczęła
się cofać do tyłu. Mary poszła w jej ślady, jednak ciekawość wzięła górę nad
zdrowym rozsądkiem i wychyliła się.
Dostrzegła blask światła, jakby gdzieś w oddali
palił się ogień.
- Musimy uciekać – szepnęła blondynka i nie
czekając na reakcję Mary, wzięła ją za rękę i pociągnęła w głąb lasu.
- Co się dzieje? Dlaczego uciekamy? – spytała
szatynka, próbując nie potknąć się o wystające korzenie.
- Czarownice już idą. Cholera, myślałam, że mamy
więcej czasu. - Skręciła nagle gwałtownie w prawo, Mary ledwo za nią nadążała.
- Dokąd biegniemy? – spytała, szybko łapiąc
oddech. Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Zrezygnowała z wypowiedzenia
pozostałych pytań, które ją w tej chwili trawiły i po prostu biegła dalej. Po
kilkunastu minutach w końcu wyszły z lasu.
Znalazły się niedaleko rzeki Missisipi. Ogromne
statki stały gotowe do odpływu przy porcie.
- Co tu robimy? – spytała Mary, kiedy się w końcu
zatrzymały.
- Trzeci statek od końca płynie do Europy –
oznajmiła zielonooka, odgarniając włosy z czoła. – Wracaj do domu.
- Ale… - zaczęła, jednak blondynka dała jej znak,
aby zamilkła.
- Nowy Orlean nie jest dla ciebie i nigdy nie
będzie, to niebezpieczne miejsce. Jest tu wiele osób, które zrobiłyby wszystko,
aby się ciebie pozbyć.
Mary uśmiechnęła się smutno, wiedząc jak bardzo
trafne są jej słowa.
- Dziękuję za wszystko – szepnęła i objęła
blondynkę, która była nadzwyczaj zaskoczona tym gestem. Po chwili wahania go
odwzajemniła.
- Powinnaś już iść – oznajmiła, odsuwając się od
szatynki.
Mary odwróciła się, chcą zmierzać ku wyznaczonemu
statkowi, jednak w ostatniej chwili przypomniała sobie o czymś.
- Jak masz na imię? – spytała, odwracając się.
Zielonooka uniosła brwi zaskoczona, jednak po
chwili na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Przyjaciele mówią na mnie Flor.
- Cieszę się, że mogłam cię poznać, Flor. –
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie jeszcze raz, wiedząc że jest to
pożegnanie.
Teraźniejszość
Mary uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego dnia.
Czuła się okropnie, że przez te lata zdążyła zapomnieć o swojej wybawicielce,
ale może właśnie dlatego znalazła się teraz w tym miejscu.
Chociaż budynek znajdował się w opłakanym stanie,
a miejscowość była bardziej zarośnięta niż wtedy, czarownica bez trudu znalazła
drogę z powrotem.
To tu powinna się spotkać ze śmiercią i teraz ma
zamiar tego dokonać.
- W tych terenach nie jest bezpiecznie moja
droga. – Mary podskoczyła na dźwięk głosu. Kilka metrów od niej stała starsza
kobieta.
- Pani Dupont? – spytała zaskoczona czarownica. –
Co pani tu robi?
- Byłam trochę zaniepokojona hałasem, który
dochodził z twojego mieszkania, a później widziałam jak wychodzisz i tak jakoś
wyszło, że poszłam za tobą. – Staruszka zaśmiała się cicho.
Mary również się uśmiechnęła, jednak miała dziwne
przeczucie. Pani Dupont rzadko kiedy wychodziła z domu, a już na pewno nie
zapuszczała się tak daleko.
- Musiałam się przewietrzyć, odświeżyć umysł –
oznajmiła szatynka, mając nadzieję że staruszce to wystarczy i sobie pójdzie.
- Jest jakiś konkretny powód, dla którego akurat
przyszłaś tutaj. – Mówiąc to zatoczyła ręką koło.
- Mam z tym miejscem… miłe wspomnienia –
oznajmiła, spoglądając na pozostałości krypty.
- Naprawdę masz miłe wspomnienia z miejscem, w którym
cię omal nie zamordowano. – Głos, który usłyszała nie należał już do pani
Dupont, ale do…
- Flor? – Czarownica spoglądała ze zdziwieniem na
staruszkę, która powoli zmierzała w jej kierunku.
- Naprawdę, aż tak bardzo się zmieniłam? –
spytała kobieta, głosem nie należącym do niej. Z każdym krokiem zmarszczki na
jej twarzy się wygładzały, a siwe włosy nabierały złocistego odcieniu.
- To niemożliwe – szepnęła Mary, cofając się
kilka kroków w tył.
- A jednak tu jestem. – Flor stała teraz
dokładnie taka, jaką ją zapamiętała Mary. – Naprawdę nie zauważyłaś, że Flor to
skrót od Florence? – spytała z wyrzutem.
Mary roześmiała się i objęła dziewczynę, jak
starą przyjaciółkę, którą była.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytała blondynka,
uwalniając się z jej uścisku.
- Muszę.
- Więc zrobimy to razem. – Mary pokręciła
przecząco głową.
- Nie mogę cię o to prosić – stwierdziła, chociaż
wiedziała, że nie zmieni jej zdania.
- Zużyłam prawie całą magię, aby powrócić do
mojej starej postaci. W przeciągu kilku dni i tak bym zmarła – oznajmiła
wzruszając ramionami.
- Zatem. – Mary wyciągnęła w jej stronę dłoń,
którą Flor przyjęła.
Stanęły naprzeciw siebie, pośrodku ruin krypty i
zaczęły wypowiadać zaklęcie. Ich głosy niosły się wśród drzew. Nad nimi
pojawiły się ciemne, burzowe chmury, zerwał się porywisty wiatr, aż nagle wszystko ucichło.
Po raz ostatni się do siebie uśmiechnęły i
równocześnie upadły na ziemię, biorąc swój ostatni oddech na tym świecie.
~~~~~
Hej, hej! Przybywam z kolejnym rozdziałem, który jest przedostatnim wpisem jaki pojawi się na tym blogu. Wiem, zero Klaroline, ale jakoś chciałam, aby był jeden rozdział zadedykowany tylko Mary, bohaterce którą sama stworzyłam i z którą przyszło mi się pożegnać. Chociaż od początku wiedziałam, że chcę ją uśmiercić, to jednak napisać to było trudniejsze niż mi się wydawało. Dobra dość gadania, do następnego, który pojawi się już wkrótce. ♥