czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział 24

Pierwsze promienie słońca oświetliły twarz czarownicy. Wzięła głęboki oddech, wdychając świeże powietrze.  Ciekawe czy będę za tym tęsknić, pomyślała. Tyle razy już zetknęła się ze śmiercią i tyle razy już przeżyła, że myśl o ponownym pożegnaniu się ze światem była absurdalna.

Rok 1916, Nowy Orlean
Mary ocknęła się z niewyobrażalnym bólem głowy. Próbowała się podnieść, jednak było to niemożliwe ze skrępowanymi rękoma. Wspomnienia z poprzedniego wieczoru spłynęły na nią jak kubeł zimnej wody.
Kol. Klaus. Sztylet wbity w pierś jej ukochanego. Później pojawiły się wiedźmy i nastała ciemność.  Wstyd jej było, że poddała się bez walki, jednak nie miała siły aby się im przeciwstawiać. Nie po tym czego była świadkiem.
Ponownie spróbowała się podnieść i w końcu po kilku próbach udało jej się usiąść.
Pomieszczenie, w którym się znajdowała było ciemno. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, stwierdziła że znajduje się w czymś w rodzaju krypty, jednak nie miała stuprocentowej pewności.
Nim zdążyła się dokładniej rozejrzeć, do pomieszczenia wpadł słup jasnego światła.
Jakaś postać weszła do środka i szybko podbiegła do Mary.
- Obudziłaś się, to dobrze. – Głos należał do kobiety, jednak w tym świetle nie potrafiła rozpoznać jej twarzy.
- Kim jesteś? – spytała Mary zachrypniętym głosem.
- To teraz nie ważne – odpowiedziała kobieta, rozwiązując skrępowane ręce szatynki.  – Musimy się śpieszyć, mamy niewiele czasu.
- Czasu na co? – spytała czarownica, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Kobieta pomogła jej wstać i wyprowadziła z krypty.
Mary zmrużyła oczy oślepiona blaskiem zachodzącego słońca. Niebo mieniło się różnymi odcieniami czerwonego, pomarańczowego, a nawet fioletowego. Miejsce, w którym się znajdowały przyprawił czarownicę o dreszcze. Konary drzew układały się złowieszczo nad ich głowami, jakby chciały zamknąć je w swych sidłach.
- Gdzie mnie prowadzisz? – spytała, starając się aby głos jej nie drżał. Kobieta nie odpowiedziała, tylko posłała jej słaby uśmiech. Mary stwierdziła, że musi być ona nie wiele starsza od niej samej. Złote włosy spływały kaskadą na jej ramiona, zielone oczy, które idealnie kontrastowały z mleczną cerą i pełne czerwone usta.
Mary musiała przyznać, że już dawno nie widziała tak pięknej dziewczyny.
- Dokąd idziemy? – Stanęła w miejscu, ponawiając pytanie. Blondynka westchnęła głośno, na co Mary skrzyżowała ramiona, dając jej do zrozumienia, że bez odpowiedzi nie ma zamiaru nigdzie iść. Jeśli chcą ją zabić, to jest jej obojętne czy zrobią to tu, czy gdzieś indziej.
- Jeśli chcesz żyć to pójdziesz ze mną – oznajmiła zielonooka tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dlaczego niby miałabym ci zaufać? – odpowiedziała jej pytaniem szatynka.
- Ponieważ właśnie zdradzam swój sabat, uwalniając wiedźmę, która powinna zostać złożona w ofierze kiedy księżyc wejdzie w pierwszą fazę, czyli dzisiaj. – Głos dziewczyny brzmiał wyjątkowo spokojnie, jak na sytuację w której się znalazła.
Ruszyła przed siebie, wiedząc że Mary i tak za nią pójdzie.
- Dlaczego mi pomagasz, wiedząc jakie ryzyko podejmujesz? – Szatynka nie potrafiła zrozumieć działań swojej wybawicielki.
- A dlaczego przyjechałaś do Nowego Orlenu? – Blondynka stanęła w miejscu, odwracając się gwałtownie. Mary również się zatrzymała. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jej pytaniem. Odpowiedź była właściwie prosta.
- Sabat we Włoszech nie pozwalał mi się rozwijać, ciągle byłam ograniczana, nigdy nie mogłam w pełni korzystać z mojej magii – odpowiedziała na jednym wydechu. -  Przybyłam tutaj w poszukiwaniu czegoś nowego. Chciałam wyzwolić swoją moc, ale…
- Ale nie miałaś pojęcia, że sprawy przybiorą taki obrót – dokończyła za nią blondynka. Mary przytaknęła tylko głową.
- Wokół Nowego Orleanu krążą różne plotki, ale tylko czarownice które się tu wychowały wiedzą jak jest naprawdę – oznajmiła blondynka, zmierzając przed siebie, jednak o wiele wolniej niż dotychczas.
- A jak jest naprawdę? – Mary schyliła się przed wystającą gałęzią i o mały włos nie wpadła na blondynkę.
- Co jest? – spytała, starając się coś dostrzec zza ramienia dziewczyny.
- Cicho – warknęła tamta w odpowiedzi i zaczęła się cofać do tyłu. Mary poszła w jej ślady, jednak ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i wychyliła się.
Dostrzegła blask światła, jakby gdzieś w oddali palił się ogień.
- Musimy uciekać – szepnęła blondynka i nie czekając na reakcję Mary, wzięła ją za rękę i pociągnęła w głąb lasu.
- Co się dzieje? Dlaczego uciekamy? – spytała szatynka, próbując nie potknąć się o wystające korzenie.
- Czarownice już idą. Cholera, myślałam, że mamy więcej czasu. - Skręciła nagle gwałtownie w prawo, Mary ledwo za nią nadążała.
- Dokąd biegniemy? – spytała, szybko łapiąc oddech. Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Zrezygnowała z wypowiedzenia pozostałych pytań, które ją w tej chwili trawiły i po prostu biegła dalej. Po kilkunastu minutach w końcu wyszły z lasu.  
Znalazły się niedaleko rzeki Missisipi. Ogromne statki stały gotowe do odpływu przy porcie.
- Co tu robimy? – spytała Mary, kiedy się w końcu zatrzymały.
- Trzeci statek od końca płynie do Europy – oznajmiła zielonooka, odgarniając włosy z czoła. – Wracaj do domu.
- Ale… - zaczęła, jednak blondynka dała jej znak, aby zamilkła.
- Nowy Orlean nie jest dla ciebie i nigdy nie będzie, to niebezpieczne miejsce. Jest tu wiele osób, które zrobiłyby wszystko, aby się ciebie pozbyć.
Mary uśmiechnęła się smutno, wiedząc jak bardzo trafne są jej słowa.
- Dziękuję za wszystko – szepnęła i objęła blondynkę, która była nadzwyczaj zaskoczona tym gestem. Po chwili wahania go odwzajemniła. 
- Powinnaś już iść – oznajmiła, odsuwając się od szatynki.
Mary odwróciła się, chcą zmierzać ku wyznaczonemu statkowi, jednak w ostatniej chwili przypomniała sobie o czymś.
- Jak masz na imię? – spytała, odwracając się.
Zielonooka uniosła brwi zaskoczona, jednak po chwili na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Przyjaciele mówią na mnie Flor.
- Cieszę się, że mogłam cię poznać, Flor. – Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie jeszcze raz, wiedząc że jest to pożegnanie.

Teraźniejszość
Mary uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego dnia. Czuła się okropnie, że przez te lata zdążyła zapomnieć o swojej wybawicielce, ale może właśnie dlatego znalazła się teraz w tym miejscu.
Chociaż budynek znajdował się w opłakanym stanie, a miejscowość była bardziej zarośnięta niż wtedy, czarownica bez trudu znalazła drogę z powrotem.
To tu powinna się spotkać ze śmiercią i teraz ma zamiar tego dokonać.
- W tych terenach nie jest bezpiecznie moja droga. – Mary podskoczyła na dźwięk głosu. Kilka metrów od niej stała starsza kobieta.
- Pani Dupont? – spytała zaskoczona czarownica. – Co pani tu robi?
- Byłam trochę zaniepokojona hałasem, który dochodził z twojego mieszkania, a później widziałam jak wychodzisz i tak jakoś wyszło, że poszłam za tobą. – Staruszka zaśmiała się cicho.
Mary również się uśmiechnęła, jednak miała dziwne przeczucie. Pani Dupont rzadko kiedy wychodziła z domu, a już na pewno nie zapuszczała się tak daleko.
- Musiałam się przewietrzyć, odświeżyć umysł – oznajmiła szatynka, mając nadzieję że staruszce to wystarczy i sobie pójdzie.
- Jest jakiś konkretny powód, dla którego akurat przyszłaś tutaj. – Mówiąc to zatoczyła ręką koło.
- Mam z tym miejscem… miłe wspomnienia – oznajmiła, spoglądając na pozostałości krypty.
- Naprawdę masz miłe wspomnienia z miejscem, w którym cię omal nie zamordowano. – Głos, który usłyszała nie należał już do pani Dupont, ale do…
- Flor? – Czarownica spoglądała ze zdziwieniem na staruszkę, która powoli zmierzała w jej kierunku.
- Naprawdę, aż tak bardzo się zmieniłam? – spytała kobieta, głosem nie należącym do niej. Z każdym krokiem zmarszczki na jej twarzy się wygładzały, a siwe włosy nabierały złocistego odcieniu.
- To niemożliwe – szepnęła Mary, cofając się kilka kroków w tył.
- A jednak tu jestem. – Flor stała teraz dokładnie taka, jaką ją zapamiętała Mary. – Naprawdę nie zauważyłaś, że Flor to skrót od Florence? – spytała z wyrzutem.
Mary roześmiała się i objęła dziewczynę, jak starą przyjaciółkę, którą była.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytała blondynka, uwalniając się z jej uścisku.
- Muszę.
- Więc zrobimy to razem. – Mary pokręciła przecząco głową.
- Nie mogę cię o to prosić – stwierdziła, chociaż wiedziała, że nie zmieni jej zdania.
- Zużyłam prawie całą magię, aby powrócić do mojej starej postaci. W przeciągu kilku dni i tak bym zmarła – oznajmiła wzruszając ramionami.
- Zatem. – Mary wyciągnęła w jej stronę dłoń, którą Flor przyjęła.
Stanęły naprzeciw siebie, pośrodku ruin krypty i zaczęły wypowiadać zaklęcie. Ich głosy niosły się wśród drzew. Nad nimi pojawiły się ciemne, burzowe chmury, zerwał się porywisty wiatr, aż nagle wszystko ucichło.

Po raz ostatni się do siebie uśmiechnęły i równocześnie upadły na ziemię, biorąc swój ostatni oddech na tym świecie. 

~~~~~

Hej, hej! Przybywam z kolejnym rozdziałem, który jest przedostatnim wpisem jaki pojawi się na tym blogu. Wiem, zero Klaroline, ale jakoś chciałam, aby był jeden rozdział zadedykowany tylko Mary, bohaterce którą sama stworzyłam i z którą przyszło mi się pożegnać. Chociaż od początku wiedziałam, że chcę ją uśmiercić, to jednak napisać to było trudniejsze niż mi się wydawało. Dobra dość gadania, do następnego, który pojawi się już wkrótce. ♥

2 komentarze:

  1. Witaj.
    Bardzo fajny rozdział, tylko niestety szkoda, że przedostatni na tym blogu. Bardzo się przywiązałam do tej historii. Szkoda, że uśmierciłaś Mary. Mam nadzieję, że w kolejnym rozdział pojawi się Klaroline :) I wszystko pomyślnie się dla nich skończy.
    P.S Zaczęłam coś nowego i bardzo serdecznie cię zapraszam http://icantseeclearnomore.blogspot.com/
    Pozdrawiam i życzę miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny jak zwykle. Szkoda tylko, że uśmierciłaś Mary, bardzo ja polubiłam.
    Pozdrawiam i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń