niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 10

Zapadł wieczór, kiedy Caroline wraz z Hayley wróciły do rezydencji Mikaelsonów. 
Gdy wychodziły były w dobrym humorze, jednak teraz ten miły nastrój przygasł. Nie uszło to uwadze Elijahy, który już od dłuższego czasu wyczekiwał ich powrotu.
-Widzę, że wasza wyprawa się udała – powiedział, wskazując na walizkę Caroline.
-Tak, trafiliśmy za pierwszym razem – oznajmiła Hayley, uśmiechając się do Pierwotnego. Elijah odwzajemnił go, a Caroline od razu pomyślała, że między nimi coś jest.
-Pójdę to odłożyć do pokoju – mruknęła, biorąc do ręki walizkę i nie czekając na ich reakcję udała się na górę
Z łatwością odnalazła, pomieszczenie, w którym się dziś obudziła. Był to jedyny pokój, którego ściany miały jasny odcień. Na środku znajdowało się ogromne łóżko z baldachimem, pod ścianą stała szafa, komoda i regał, który był wypełniony książkami, a obok stało dość wielkie lustro, którego rama miała ozdobne złocenia.
Caroline zostawiła walizkę obok szafy, a sama położyła się na łóżku. Zamknęła oczy, starając się pozbyć wszelkich trapiących ją myśli, niestety nie było jej to dane.
-Ciężki dzień? - Caroline uchyliła powieki, podnosząc głowę. W drzwiach stał, uśmiechający się do niej Klaus.
-Nadal jestem na ciebie zła – mruknęła, ponownie zamykając oczy. Po chwili usłyszała głośne westchnięcie i poczuła jak łóżko ugina się pod dodatkowym ciężarem.
-Co ty na to, żebyśmy zmienili twoje nastawienie? - spytał, a Caroline podniosła się, spoglądając na niego spod uniesionych brwi.
-Jak chcesz to zrobić?
-Zjedz ze mną kolację, a później, jeśli nadal tego chcesz, odpowiem na wszystkie dręczące cię pytania – powiedział, uśmiechając się szeroko.
Blondynka zrobiła taki wyraz twarzy, jakby się nad czymś zastanawiała.
-Odpowiesz szczerze na wszystko o co cię spytam? - spytała po chwili.
-Jeśli tylko będę znać odpowiedź.
-Obiecujesz? - spytała dla pewności, a uśmiech na jego twarzy zrobił się jeszcze szerszy.
-Obiecuję.
Caroline z trudem powstrzymała się od uśmiechu.
-Zgoda, ale najpierw pozwolisz, że się odświeżę – powiedziała, wstając i powoli udała się do łazienki.
-Będę czekać w salonie – zawołał Klaus, nim dziewczyna zamknęła drzwi.
Szybko zrzuciła z siebie ubrania i weszła pod prysznic. Pozwoliła, aby strumienie ciepłej wody obmyły ją z wszelkich trosk. Mogłaby tak stać przez godzinę, ale wiedziała, że Klaus na nią czeka, dlatego też wzięła truskawkowy żel do mycia i wtarła na siebie 1/4 tubki. Po 5 minutach wyszła spod prysznicu owijając się ręcznikiem i szybko udała się do pokoju.
Otworzyła walizkę, która nadal stała obok szafy i zaczęła szukać czegoś co nadawało się na kolację.
Nie chciała wyglądać tak, jakby czegoś oczekiwała, ale podejrzewała, że prawdopodobnie pójdą do restauracji, dlatego też musiała wybrać coś bardziej eleganckiego.
W końcu zdecydowała się na kremową, zwiewną sukienkę bez ramiączek, która sięgała jej do połowy ud i biały sweterek. Do tego wzięła kremowe szpilki, a na rękę perłową bransoletkę.
Pomyślała, że może wypadałoby zrobić jakąś fryzurę, ale po chwili się rozmyśliła i tylko spięła niewielkie pasmo włosów, srebrną spinką.
Ostatni raz spojrzała w lustro, uśmiechnęła się do siebie, po czym zeszła na dół. Jakże wielkie było jej zdziwienie kiedy weszła do salonu, a jej oczom ukazał się stół z przygotowaną kolacją. Jedynym źródłem światła były świeczki, poustawiane w całym pomieszczeniu, co nadało wszystkiemu romantyczny nastrój.
Caroline z uśmiechem na twarzy rozejrzała się po pokoju.
-Podoba się? - dobiegł ją głos mężczyzny.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy, po czym odwróciła się bokiem, spoglądając na jego uśmiechniętą twarz.
-Myślałam, że pójdziemy do restauracji – oznajmiła niby od niechcenia.
-Jeśli takie jest twoje życzenie, to oczywiście, możemy iść – powiedział nadal się uśmiechając.
Caroline spojrzała na stół, który był nakryty dla dwóch osób.
-Elijah i Hayley z nami nie jedzą? - spytała, zmieniając temat.
-Nie. Wyszli jakieś 10 minut temu.
W głowie blondynki zaświtało pytanie.
-Czy Elijah i Hayley... co ich łączy? - spytała, spoglądając na mężczyznę.
-Ich relacje nie są mi znane, chociaż można się domyśleć – mruknął, wzdychając cicho.
-Czyli Elijah nie jest... - zawiesiła się w pół zdania, zastanawiając się nad doborem słów. - Nie jest ojcem dziecka? - spytała niepewnie.
Klaus spojrzał na nią zaskoczony, po czym na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
-Nie, to nie w stylu mojego brata.
-Aha – mruknęła i zrobiło jej się głupio, że w ogóle zaczęła ten temat.
-Dziecko jest moje – oznajmił Klaus, patrząc prosto w oczy blondynki, a na jej twarzy wymalowało się zdziwienie.
-Twoje? Och, tego się nie spodziewałam – przyznała lekko zażenowana.
-To wydarzyło się tylko raz i mogę powiedzieć, że było błędem, ale przeszłości nie zmienię. Przez pewien czas mieszkała z nami, potrzebowała ochrony więc starałem się jej ją zapewnić, ale miesiąc temu postanowiła się przenieś. Nie zabroniłem jej, ani nie miałem nic przeciwko temu. Dziecko to jedyne co nas łączy – oznajmił i Caroline wiedziała, że to prawda.
-Nie musisz mi się tłumaczyć – powiedziała, starając się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego krzywy grymas.
-Wiem, ale chcę. - Na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech, który Caroline odwzajemniła.
-Zaczynamy? - spytał, wskazując stół. Blondynka przytaknęła twierdząco i oboje zabrali się za jedzenie. Kolacja minęła im w przyjaznej atmosferze, chociaż Caroline była lekko skrępowana, czując na sobie uważne spojrzenie Klausa. Mimo iż obiecał jej odpowiedzieć na wszystkie pytania, to Caroline postanowiła zacząć od czegoś błahego.
-Wspomniałeś, że znamy się już jakiś czas. Czy nasze relacje były dobre? - spytała, niby od niechcenia. Kiedy na niego spojrzała, dostrzegła na jego twarzy delikatny uśmiech.
-Nasze relacje były... wybuchowe.
-Aha – mruknęła, lekko zaskoczona. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała.
-Ale mieliśmy też dobre chwile – dodał, widząc jej reakcję. - Pod koniec zostaliśmy nawet przyjaciółmi.
-Przyjaciółmi – powtórzyła cicho, jednak chwilę później jej uwagę przykuło coś innego. - Powiedziałeś pod koniec, czyli nasz kontakt się urwał?
-Pół roku temu wyjechałem do Nowego Orleanu, a ty zostałaś w Mystic Falls – oznajmił, wzruszając ramionami.
-A dlaczego przyjechałam tutaj?
-Sam chciałbym wiedzieć – powiedział, a Caroline mogła przysiąść, że w jego oczach pojawiły się iskierki.
-Czyli nie masz pojęcia co tu robiłam? - spytała dla pewności.
-Mam pewną teorię – mruknął, uśmiechając się zadziornie. Caroline poczuła jak po jej plecach przeszedł dreszcz, jednak starała się nie dać po sobie nic poznać.
-Opowiesz mi o niej? - spytała, spoglądając na niego spod długich rzęs.
Klaus wstał od stołu i udał się w stronę barku.
-Moim zdaniem – zaczął, nalewając do szklanek whiskey. - Przyjechałaś tu, aby się ze mną spotkać, dlatego też byłaś na zorganizowanym przeze mnie przyjęciu. Niestety wyszłaś zanim zdążyliśmy porozmawiać, dlatego też nie miałem pojęcia o tym, że tu jesteś. - Podszedł do niej, wręczając jej szklankę, po czym usiadł naprzeciwko. - Za to cię przepraszam – powiedział, spoglądając jej prosto w oczy. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Odłożyła szklankę na bok i zmarszczyła czoło.
-Dlaczego mnie przepraszasz?
-Ponieważ, gdybym wiedział... gdybym cię wcześniej zauważył, wtedy nie musiałabyś się zamartwiać swoim brakiem pamięci. - Klaus wziął jej ręce w swoje dłonie. - Naprawdę mi przykro, że do tego doszło.
Caroline spojrzała na niego, potem na ich splecione dłonie. W pierwszym momencie chciała je cofnąć, jednak nie zrobiła tego. Wzięła głęboki wdech i spojrzała mu prosto w oczy, delikatnie się uśmiechając.
-Ale się stało. Nie możesz cofnąć czasu, a tym bardziej nie możesz się za to obwiniać. Najwidoczniej tak musiało być.
Klaus spojrzał na nią w taki sposób, że Caroline miała ochotę go przytulić i puścić dopiero jak jej obieca, że już nigdy więcej nie będzie smutny, jednak nie zrobiła tego. Wyswobodziła dłonie z jego uścisku i wstała.
-Zjedliśmy kolację, więc teraz odpowiesz na wszystko o co cie spytam, mam rację? - spytała, spacerując po pomieszczeniu.
-Co chcesz wiedzieć? - odpowiedział pytaniem, podchodząc do niej.
-Wszystko – powiedziała, co wywołało szeroki uśmiech na jego twarzy.
-Można trochę konkretniej? - spytał, śmiejąc się.
-To nie jest takie proste – powiedziała ze smutkiem w głosie. - Ja po prostu chcę wiedzieć kim jestem – dodała cicho, ale mężczyzna i tak ją usłyszał.
Zapanowała dłuższa cisza. Klaus stał przez chwilę, rozmyślając nad czymś uważnie, po czym powiedział.
-Najważniejszą rzeczą o jakiej powinnaś wiedzieć, jest nie kim jesteś, a czym.
-Czym? Mówisz to tak jakbym nie była człowiekiem. - Blondynka wyglądała na zdezorientowaną.
-Bo nie do końca nim jesteś – mruknął cicho.
-Jak to? - spytała już całkiem nie wiedząc o co chodzi.
-Jesteś wampirem – powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
Oczy Caroline rozszerzyły się w zdziwieniu, jednak po chwili spojrzała na niego jak na debila.
-Tak, jasne, a ty jesteś wilkiem? - powiedziała z wielką ilością sarkazmu w głosie.
-W połowie.
-Co?
-Jestem w połowie wilkiem, a dokładniej wilkołakiem i w połowie wampirem – oznajmił, wzruszając ramionami. - Na takich jak ja mówią hybryda.
-Hybryda? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Wróżki i elfy, też istnieją? - spytała ironicznie.
Z ust mężczyzny wydobyło się prychnięcie.
-Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć, Caroline? - spytał, zbliżając się do niej.
-A dlaczego miałabym ci uwierzyć? Przecież to bzdury! - Dziewczyna była już lekko poddenerwowana.
-Bzdury tak – mruknął, przymykając powieki. Kiedy je ponownie otworzył jego tęczówki nie były już szaroniebieskie, ale żółte, wokół oczu pojawiły się ciemne żyły, a kły wydłużyły do nienormalnych rozmiarów.
Caroline cofnęła się gwałtownie. W jej oczach malował się strach, a usta zastygły w niemym krzyku.
Klaus zaczął zmierzać w jej stronę, jednak zatrzymał się kiedy dziewczyna krzyknęła.
-Nie zbliżaj się! - Jej głos się łamał. W oczach pojawiły się łzy.
Bała się go, a on to widział. Dlatego też sekundę później jego twarzy przybrała pierwotny wygląd.
-Nic ci nie zrobię – oznajmił, wyciągając w jej stronę rękę, co spowodowało, ze Caroline cofnęła się jeszcze bardziej do tyłu, aż wpadła na ścianę.
Klaus widząc, że nie ma wyboru, w wampirzym tempie do niej podbiegł, mówiąc:
-Nie bój się. - Źrenice dziewczyny się rozszerzyły, jednak po chwili wróciły do normalnych rozmiarów.
Caroline wiedziała, że powinna się bać, że powinna uciekać jak najdalej stąd, ale nie bała się, cały strach uleciał.
-Ja też jestem potworem? - spytała, łamiącym się głosem.
-Nie Caroline, ty nie jesteś potworem. - powiedział, kładąc ręce na jej ramionach. - Nigdy nim nie byłaś i nigdy nie będziesz.
-Kłamiesz. Jeśli jestem tym, czym ty jesteś, nawet jeśli tylko w połowie... - Po jej policzkach spłynęły pierwsze łzy. - Ja nie chcę taka być.
Blondynka spojrzała na niego załzawionymi oczami. Zarzuciła mu ręce za szyję i wtuliła w jego tors. Klaus, na początku lekko zaskoczony, jednak po chwili objął ją, zamykając w szczelnym uścisku.
Stali tak, przez dłuższy czas, w ciszy. Słychać było tylko ich oddechy, które przerywało ciche łkanie dziewczyny.
-Caroline – szepnął Klaus, starając się ją odsunąć, jednak ona złapała się go kurczowo i nie miała zamiaru puścić.
-Wiesz, że nie możemy tak stać wiecznie – powiedział, śmiejąc się cicho. - Nawet jeśli mamy wieczność przed sobą.
-Nie obchodzi mnie to – mruknęła, pociągając nosem.
Z ust hybrydy wydobyło się głośne westchnięcie.
-Caroline, proszę cię. - Jego głos brzmiał poważnie. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, tą odległość można było z łatwością pokonać, jednak nikt z nich tego nie zrobił. Po prostu stali tak, wpatrzeni w siebie.
-Niklaus – dobiegł ich czyjś głos i tylko tyle wystarczyło, aby Caroline się odsunęła od hybrydy.
Spojrzeli w stronę drzwi, w których stał Elijah.
-Coś się stało bracie? - spytał Klaus głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. 
-Ty mi powiedz – mruknął, spoglądając za siebie. Po chwili do pomieszczenia weszła brązowooka szatynka, która zobaczywszy Caroline rzuciła się w jej stronę.
-Przyjechałam najszybciej jak się dało – powiedziała, tuląc blondynkę do siebie, która była zdezorientowana tą sytuacją. - Płakałaś? - spytała, uważnie się jej przyglądając.
Caroline spojrzała na Klausa, który stał nieruchomo. Mogła przysiąść, że w jego oczach malował się smutek, jednak nie miała pojęcia dlaczego.
Elena podążyła za wzrokiem blondynki.
-Co jej zrobiłeś? - spytała, spoglądając na Pierwotnego z wyrzutem.
-Powiedziałem prawdę – mruknął i nie czekając na ich reakcję, wyszedł z salonu.
Caroline przez dłuższą chwilę wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu.
Dlaczego miała wrażenie, że to przez nią był zły?
Dlaczego chciała pobiec za nim i przeprosić, nie wiedząc nawet za co?
Dlaczego nie potrafiła pozbyć się tego dziwnego uczucia, które towarzyszyło jej od momentu ich pierwszego spotkania? 

~~~~~

Witam was serdecznie! Rozdział miał się dopiero pojawić jutro, no ale dostałam weny i udało mi się go skończyć dzisiaj :) 
Mam nadzieję, że się podoba. Jak zapewne zauważyliście, jest duuużo Klaroline. 
Jeśli mam być szczera, to nawet mi się podoba, no ale ocenianie pozostawiam wam ;) 
To by było na tyle.
Do następnego! ♥
 

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 9

Caroline wylegiwała się na leżaku przy basenie, pozwalając, aby słońce rozgrzało jej ciało. Panowała piękna pogoda, szkoda byłoby spędzić dzień w domu. Poza tym postanowiła nie odzywać się do żadnego z braci, dopóki którykolwiek z nich nie zdecyduje się wyjawić jej prawdy. Niestety, jak na razie żaden z nich nie jest chętny do spełnienia jej prośby. Od momentu tej sprawy z tą... wiedźmą, czy o czym tam rozmawiali, wydawało jej się, że obaj ją ignorują, albo co najmniej unikają.
Czy to tak źle, że chciała dostać odpowiedzi na dręczące ją pytania?
Z drugiej strony, nie powinna narzekać, w końcu przyjęli ją, dali dach nad głową, a nawet ich o to nie poprosiła i co, jak co ale dom mieli niesamowity. Było tu może z dwadzieścia pokoi, jak nie więcej, do tego wszystko było urządzone jakby dom pochodził z XVIII wieku, a bracia sami w sobie zachowywali się jak na dżentelmenów przystało.
Przyszło jej nawet na myśl, że może ona i Klaus... ale jeśli byłoby to prawdą to przecież by jej powiedział, nie? Raczej nie ukrywałby tak ważnej sprawy. Chociaż... już sama nie wiedziała co o tym myśleć, dlatego też po prostu zamknęła oczy, starając się zapomnieć o wszelkich troskach i tylko rozkoszować trwającą chwilą. Niestety ktoś musiał jej w tym przeszkodzić.
-Zasłaniasz mi słońce – mruknęła, podejrzewając, że to Klaus, bądź Elijah.
-Och, wybacz nie chciałam ci przeszkadzać – odpowiedział jej kobiecy głos, w którym można było dosłyszeć przesadną ironię.
Caroline uchyliła powieki. Nad nią stała szatynka o ciemniejszej karnacji, która mogła być rok, góra dwa lata starsza od blondynki.
-Przepraszam, myślałam że to ktoś inny – powiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Ehem – mruknęła, zajmując miejsce obok Caroline. - Jestem Hayley, tak w ogóle.
-Caroline – odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie.
-Tak, wiem. Znałyśmy się. - oznajmiła szatynka, odwzajemniając gest.
-Naprawdę? - zdziwiła się. - Trochę mi głupio, bo nic nie pamiętam. - przyznała, drapiąc się nerwowo po karku.
-Nie szkodzi, nasze relacje nie były za specjalnie bliskie – oznajmiła Hayley, przygryzając dolną wargę.
-Brzmiałoby to bardzo pusto, jeśli powiem, że mamy okazje to zmienić? - spytała Caroline, uśmiechając się niepewnie.
-Tylko troszeczkę – odpowiedziała jej szatynka, również się śmiejąc, jednak po chwili zamilkła. - Wiesz, jeśli mam być szczera, to tak naprawdę przyszłam tu w pewnym celu – zaczęła niepewnie.
-Ach tak? - zainteresowała się blondynka.
-Tak, bo widzisz byłam ostatnią osobą, z którą rozmawiałaś przed zaginięciem i Elijah wzbudził we mnie wyrzuty sumienia, dlatego może chciałabyś, no nie wiem iść na zakupy, albo coś? - zaproponowała, znów przygryzając wargę. Caroline stwierdziła, że prawdopodobnie robi tak, gdy jest zdenerwowana.
-W sumie jest coś w czym mogłabyś mi pomóc – powiedziała, wzbudzając zainteresowanie szatynki. - Elijah stwierdził, że kiedy tu przyjechałam musiałam gdzieś zostawić swoje rzeczy, w jakimś hotelu, więc jeśli chcesz mi pomóc to mogłabyś mnie oprowadzić po mieście i pokazać miejsca, w których ewentualnie mogłam się zatrzymać.
-Jasne, kiedy zaczynamy? - spytała z entuzjazmem.
-Właściwie, to chciałabym jak najszybciej i... - zaczęła, ale Hayley jej przerwała.
-Okej, już idziemy tylko powiadomię Elijah – oznajmiła wstając.
Caroline również się podniosła, trochę zdziwiona nagłym przypływem energii szatynki. Jej zdziwienie wzrosło, gdy zauważyła charakterystyczne wybrzuszenie, na jej brzuchy.
Już miała coś powiedzieć, jednak powstrzymała swoją wrodzoną ciekawość i z uśmiechem na twarzy podążyła za dziewczyną.

Kilkanaście minut później spacerowały już po Francuskiej Dzielnicy. Caroline chciała jakoś rozpocząć rozmowę, ale nie potrafiła znaleźć, żadnego odpowiedniego tematu. Luka w głowie zaczynała jej poważnie doskwierać. Hayley wydawała się miła, ale blondynka nie wiedziała co tak naprawdę o tym wszystkim sądzić. Najchętniej porozmawiałaby z kimś kto ją naprawdę zna i kto powie jej prawdę.
-Co cię zadręcza? – spytała Hayley, wyrywając Caroline z zadumy.
-Oprócz tego, że mam pustkę w głowie, to wszystko jest w porządku – mruknęła trochę za bardzo złośliwie.
Szatynka spojrzała na nią ze współczuciem, jednak wyraz jej twarzy szybko się zmienił i posłała Caroline uśmiech.
-Wiesz, czasami bardzo chciałabym zapomnieć o pewnych rzeczach – mruknęła, odruchowo łapiąc się za brzuch. Oczywiście nie uszło to uwadze blondynki.
Już zamierzała coś powiedzieć, jednak Hayley ją uprzedziła.
-Tylko nie pytaj o czym chciałabym zapomnieć. Błagam.
-Jasne. - Na twarzy Caroline zawitał szeroki uśmiech, który szatynka od razu odwzajemniła. Po chwili stanęła w miejscu.
-Idziemy tutaj – powiedziała, wskazując hotel Pelham.
Caroline spojrzała na budynek, a potem na szatynkę.
-Jesteś pewna, że tu się zatrzymałam? Wygląda na całkiem drogi.
-Uwierz mi, to jest całkiem w twoim stylu – oznajmiła, spoglądając na nią znacząco.
-Ty wiesz lepiej – mruknęła Caroline i obie weszli do hotelu.
Jak się można było spodziewać, wnętrze było tak samo bogate jak na zewnątrz.
Hol był wyłożony marmurowymi płytkami, a ściany pokryte białą farbą i malowidłami. Na suficie wisiał kryształowy żyrandol, w kątach stały sofy, które były pozajmowane przez gości, a za ladą, która znajdowała się na końcu pomieszczenia, stała młoda recepcjonistka. Wyglądała na góra 30 lat, miała błękitne oczy i czarne jak smoła włosy, które spięła w wysokiego koka.
-Dzień dobry – przywitała się z wyćwiczonym, szerokim uśmiechem. - W czym mogę pomóc?
Hayley szturchnęła dyskretnie blondynkę.
-Ach, czy... - zaczęła, najwidoczniej nie wiedząc co powiedzieć. Szatynka wywróciła oczami i sama rozpoczęła rozmowę.
-Moja koleżanka zgubiła klucze, moglibyśmy dostać zapasowy? - spytała, posyłając jej wymuszony uśmiech.
-Nazwisko? - spytała recepcjonistka, spoglądając na blondynkę.
-F-Forbes. Caroline Forbes – odpowiedziała, trochę za bardzo nie pewnie.
Czarnowłosa spojrzała podejrzliwie na dziewczyny, jednak po chwili wystukała nazwisko do komputera.
-Pokój numer 16 – oznajmiła, podając im klucze.
Dziewczyny spojrzały po sobie, uśmiechając się porozumiewawczo.  
Podziękowały i szybko udały się do wyznaczonego pokoju.
W pomieszczeniu panował bałagan, w sumie nic dziwnego skoro od kilku dni nikt tu nie zaglądał. Na łóżku, jak i podłodze leżały porozrzucane ubrania, co świadczyło o tym, że ktoś tu czegoś szukał, albo zbierał się w pośpiechu.
-To na pewno mój pokój? - spytała Caroline, rozglądając się z niesmakiem.
-Zaraz się przekonamy – odpowiedziała jej Hayley i zaczęła przekopywać stertę ubrań. Po minucie, może dwóch, zaprzestała czynności i podeszła do blondynki podając jej telefon.
Caroline spróbowała go włączyć, niestety urządzenie było rozładowane.
-Jest tu gdzieś ładowarka? - spytała przeglądając pokój, w poszukiwaniu jakiegoś gniazdka.
-Nie, ale mam coś lepszego – oznajmiła Hayley, trzymając w dłoni prawo jazdy. - Jest twoje.
Caroline wzięła przedmiot do ręki, przyglądając się swojej podobiźnie.
-Kim jesteś? - szepnęła cicho, dotykając twarzy na zdjęciu.
-Mówiłaś coś? - spytała szatynka, na co Caroline pokręciła przecząco głową.
-Muszę to wszystko spakować – mruknęła, wzdychając głośno.
-To na co czekamy? - spytała Hayley, posyłając blondynce uśmiech. Caroline odwzajemniła gest i zaczęły zbierać ubrania z podłogi.
Po kilkunastu minutach sprzątania, Caroline znalazła ładowarkę do telefonu. Szybko podłączyła komórkę, czekając aż się włączy. Minęło trochę czasu zanim w końcu wyświetlacz zmienił kolor z czarnego na biały.
-Wow – mruknęła, spoglądając zdziwiona na telefon.
-Co jest? - spytała zainteresowana Hayley.
-Mam 30 nieodebranych połączeń od mamy i Eleny, 20 od Stefana, 18 od Bonnie i jeszcze 4 od Matt'a – oznajmiła ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. - No i jeszcze 50 wiadomości od wszystkich razem wziętych.
Hayley przez chwilę stała zdezorientowana, po czym powiedziała.
-Twoi przyjaciele, naprawdę się o ciebie martwią.
-Taa – szepnęła nadal, wpatrując się w ekran telefonu.
-Powinnaś do nich zadzwonić, pewnie odchodzą od zmysłów – oznajmiła, wracając do zbierania ubrań.
Caroline, przez moment myślała, że szatynka się obraziła, jednak szybko odrzuciła ten pomysł. Dlaczego miałaby się obrażać, to logiczne, że przyjaciele się martwią.
Szybko wybrała numer Eleny, która zostawiła jej, aż 20 wiadomości głosowych. Dziewczyna odebrała już po pierwszym sygnale
-Caroline? - spytała, najwidoczniej czekając już od jakiegoś czasu na telefon.
-T-tak – odpowiedziała, trochę się jąkając. Nie wiedziała z kim tak naprawdę rozmawia, jednak starał się brzmieć normalnie.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak się o ciebie martwiłam. Wszyscy się martwiliśmy. Dlaczego nie odbierałaś? Coś się stało? Uwierzysz, że już planowałam wyjazd do Nowego Orleanu. Przepraszam, ale musiałam powiedzieć innym gdzie wyjechałaś, mam nadzieję, że nie jesteś zła po prostu się martwiliśmy i nie mogłam tego dłużej ukrywać. - Dziewczyna zasypała blondynkę serią pytań, na które Caroline nie potrafiła odpowiedzieć. Szczerze, to nawet nie wiedziała o czym Elena mówi, pogubiła się po kilku słowach. Posłała Hayley, błagające spojrzenie.
-Pomocy – szepnęła bezgłośnie. Szatynka wywróciła oczami, jednak nakazała blondynce podać telefon. Caroline lekko zdezorientowana, posłusznie wypełniła jej prośbę.
-Elena – zaczęła, a dziewczyna po drugiej stronie słuchawki zamilkła. - Cześć, tu Hayley.
-Gdzie Caroline?
-Jest tuż obok, ale nie za bardzo może rozmawiać – oznajmiła, spoglądając z ukosa na blondynkę.
-Co z nią? - spytała Elena, najwidoczniej zaniepokojona.
-Miała małe problemy i... straciła pamięć.
-Że co?!
-Ale ma się dobrze – dodała szybko, słysząc jej reakcję. - I pomyślałam, że może pomogłoby jej to jeśli tu przyjedziesz.
Caroline spojrzała zaskoczona na szatynkę. Jej mina wyrażała zdziwienie, ale z drugiej strony czuła ulgę. W końcu miałaby okazję poznać kogoś, kto na pewno nie będzie ukrywał przed nią prawdy.
-Nie byłoby lepiej jeśli Caroline wróci do domu? - zasugerowała Elena.
-Problem w tym, że ona nie chce wrócić – oznajmiła Hayley. - Ma się tu całkiem dobrze.
Caroline już miała zamiar wyrwać szatynce komórkę i powiedzieć, że to nie prawda, kiedy zdała sobie sprawę, że faktycznie nie ma ochoty wracać.
Ale dlaczego?” - spytała samą siebie. I wtedy jakiś cichutki głosik, który chował się głęboko w jej głowie, powiedział jedno, wiele znaczące słowo.
Klaus” - szepnął głos, a obraz mężczyzny stanął przed oczami blondynki. Potrząsnęła głową, starając się wyrzucić go ze środka.
-Powinniśmy się z tym pośpieszyć. Twoja przyjaciółka pewnie przyjedzie lada moment – oznajmiła Hayley, oddając blondynce telefon.
-Przyjedzie? - zdziwiła się Caroline.
-Właśnie to powiedziałam. - Hayley przyjrzała się jej uważnie. - W ogóle słuchałaś o czym rozmawiałam z twoją przyjaciółką? - spytała po chwili.
-Szczerze... wyłączyłam się w połowie rozmowy – oznajmiła speszona.
Szatynka przez moment wpatrywała się w Caroline przenikliwym spojrzeniem, jednak po chwili wzruszyła ramionami.
-I dobrze, strasznie przynudzała – mruknęła, wywracając oczami. - To jak zbieramy się?
-Yhym. - Caroline przytaknęła szybko głową i obie wróciły do sprzątania pokoju.

***

Mimo, iż powinien teraz zajmować się milioma rzeczami, odstawił to wszystko na bok i zagłębił się w malowaniu. Starał się uwolnić umysł od wszelkich myśli, niestety one ciągle powracały.
-Niklaus, właśnie otrzymałem wiadomość od Hayley – oznajmił Elijah, wchodząc do pracowni brata.
-I dlaczego mi o tym mówisz? - spytał, wykonując kolejne ruchy pędzlem.
-Ona i Caroline wrócą za jakieś półgodziny – mruknął powoli, zmierzając do wyjścia.
Klaus odłożył pędzel i spojrzał na brata.
-Co Caroline robiła z Hayley? - spytał, odwracając się do Elijahy.
-Nie powiadomiła cię? - Szatyn, udawał zaskoczonego. Klaus posłał mu wrogie spojrzenie, jednak Elijah wydawał się nieurażony. 
-Wyszły na spacer, nie powinna cały dzień przesiadywać w domu - oznajmił po krótkiej chwili. Widząc spojrzenie brata, dodał:
-Na pewno nic jej nie będzie. 
-Tego jestem pewien, Caroline potrafi o siebie zadbać - warknął Klaus, biorąc ponownie do ręki pędzel. - Bardziej martwi mnie to co Hayley może jej powiedzieć. 
-Tym się nie przejmuj - mruknął Elijah, tym samym zwracając uwagę Klausa na siebie. - Po ostatnim incydencie wątpię, aby Hayley powiedziała jej cokolwiek - powiedział, wspominając zajście, które miało miejsce zaledwie dwa dni temu, w chatce na bagnach.
Klaus zacisnął palce na pędzlu i wykonał kilka gwałtownych ruchów.  
-Nie rozumiem twojego podejścia Niklaus – zaczął Elijah, spoglądając z troską na brata. - Widzę, że darzysz tą dziewczynę ogromnym uczuciem i teraz dostałeś szansę, aby zacząć od nowa, a zamiast ją wykorzystać, ty nie robisz nic.
Zapanowała cisza.
Najwidoczniej słowa brata, dały Klausowi do myślenia. Nic dziwnego skoro były szczerą prawdą.
Elijah zaczął zmierzać w kierunku wyjścia, jednak zatrzymał się przed drzwiami.
-Ukrywając przed nią prawdę, nie zdobędziesz jej zaufania. - rzucił, zostawiając Klausa samego.

***

Szatynka wparowała do tymczasowego lokum Marcela. Zastała go jak zwykle przy oknie, wpatrującego się w miasto, które znajdowało się po drugiej stronie Missisipi.
-Mamy problem – oznajmiła, stając z założonymi rękami i wyczekując jakiejkolwiek reakcji ze strony mężczyzny.
-Wiesz mam po dziurki w nosie problemów, dlatego się streszczaj – mruknął, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
-Klaus wie, że to nasza sprawka – powiedziała, bez owijania w bawełnę. Marcel odwrócił się w jej stronę, zaskoczony. - I ja w odróżnieniu do ciebie, nie będę się ukrywać – dodała i już miała zamiar iść, jednak ciemnoskóry zagrodził jej drogę.
-Jak to się dowiedział? - spytał, najwidoczniej wytrącony z równowagi.
-Wpadł na mnie i rozpoznał.
Na twarzy mężczyzny zwiało zdziwienie, które szybko zastąpiła złość.
-Jak mogłaś być tak nierozsądna!? - krzyknął zdenerwowany. Mary zacisnęła usta w cienką kreskę, po czym wzięła głęboki oddech.
-Nie mam zamiaru się z tobą kłócić, dlatego teraz wyjdę z tego... - Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali. - ...niby domu i zapomnę, że w ogóle rozmawialiśmy.
Marcel chciał coś powiedzieć, jednak czarownica nie dopuściła go do słowa.
-Nie martw się, obiecałam ci pomóc i dotrzymam słowa. Odzyskasz Nowy Orlean, a Klaus dostanie to na co zasłużył, masz moje słowo. 

~~~~~ 

Wiem, rozdział do bani, ale nie potrafiłam za nic znaleźć weny :( Te upały wręcz mnie dobijają i nie potrafię zebrać myśli, no ale wolę to, niż ciągłe ulewy więc nie powinnam narzekać :P 

Przepraszam, że tak mało Klaroline, ale obiecuję, że w kolejnym rozdziale postaram się skupić głównie na nich ;)

Mam też do was maleńką prośbę... czy każdy kto to przeczyta mógłby zostawić, chociażby krótki komentarz. Chciałabym wiedzieć ile osób tak naprawdę czyta moje wypociny. 
Z góry serdecznie dziękuję :) 
To by było na tyle.

Do następnego! ♥

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 8

Poranne promienie wpadały przez okno, powodując, że cały pokój znajdował się w jasnej poświacie.
Blondynka zmrużyła oczy. Światło przedzierało się przez jej powieki, zmuszając ją do odwrócenia się na drugi bok. Chciała ponownie zapaść w sen, niestety on uparcie nie nadchodził. Westchnęła cicho i zmusiła się do otworzenia oczu.
Znajdowała się w ogromnym pokoju, w którym dominowały jasne kolory. Na ścianach wisiało kilka obrazów, a wielkie łóżko na którym leżała, było wyjątkowo wygodne.
Nie pamięta jak się tu znalazła, nic nie pamiętała. Powinno ją to martwić, była w obcym miejscu, nie wiedziała kim jest ani co tu robi, a jednak się nie bała. Ogarniał ją dziwny spokój.
Jej rozmyślenia przerwało pukanie do drzwi.
-Proszę – powiedziała cicho, chociaż w rzeczywistości, pokój nawet do niej nie należał, przynajmniej tak myślała.
-Jak się czujesz? - spytał mężczyzna, wchodząc do pokoju. Blondynka przyjrzała mu się uważnie. Był średniego wzrostu, dobrze zbudowany, włosy koloru ciemnego blondu, wyraźne rysy twarzy i szaroniebieskie oczy.
-Czuję się... dobrze – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Widząc jego zatroskaną minę chciała go jakoś pocieszyć i spróbowała się uśmiechnąć, jednak wyszedł z tego dziwny grymas.
-Czy coś ci się przypomniało? - spytał podchodząc do niej. 
Usiadł na rogu łóżka, nie spuszczając z niej wzroku.
-Totalna pustka – odparła, wzruszając ramionami.
-Kompletnie nic?
Blondynka pokręciła przecząco głową.
-Nie za bardzo ci to przeszkadza co? - Po jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Dziewczyna niepewnie go odwzajemniła.
-Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?- spytała, przyglądając mu się uważnie.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Gdybyś mnie pamiętała, te słowa nigdy nie przeszłyby przez twoje gardło – oznajmił śmiejąc się.
-Dlaczego? - spytała zdezorientowana.
-Wiesz, „ja i miły”, to ze sobą nie pasuje – powiedział z uśmiechem.
-Jesteś, aż taki zły? - spytała zaskoczona.
Mężczyzna przez jakiś czas się jej przyglądał, po czym wzruszył tylko ramionami,
-Długo się znamy? - spytała, wiedząc że nie otrzyma jasnej odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie.
-Już jakiś czas – odpowiedział, uśmiechając się.
-Opowiesz mi coś o mnie? - spytała, a po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech. - Jak to głupio zabrzmiało – powiedziała śmiejąc się.
-Słowa wypowiedziane z twoich ust nigdy nie brzmią głupio – oznajmił, wpatrując się w nią uważnie. - Po za tym, nie jestem odpowiednią osobą, która powinna powiedzieć ci kim jesteś.
-Dlaczego nie? Sprawiasz wrażenie kogoś, kto mnie dobrze zna.
Na jego twarzy zawitał uśmiech.
Dziewczyna, widząc że nie otrzyma odpowiedzi na pytanie, mówiła dalej.
-Chociaż mała biografia na mój temat – powiedziała praktycznie go błagając.
Mężczyzna przybliżył się do niej i odgarnął kosmyk włosów z jej czoła.
-Caroline Forbes, jesteś najbardziej szczerą osobą jaką znam. Jesteś piękna, silna, pełna życia. I chociaż nie raz potrafisz doprowadzić mnie do szału, to nie żałuję tego że... - Zatrzymał się w pół zdania.
-Że...? - dopytywała się Caroline z niecierpliwością.
Z ust mężczyzny wydobyło się głośne westchnięcie.
-Na komodzie są czyste ubrania, łazienka, drugie drzwi po prawej – powiedział, wstając z łóżka. - Możesz się odświeżyć – dodał, zmierzając w kierunku drzwi.
-Jak mam się do ciebie zwracać? – zawołała, powodując że zatrzymał się w pół kroku.
Na kilka sekund zapanowała cisza, jakby mężczyzna zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią.
-Klaus – oznajmił po chwili.
-Dziękuję, Klaus. Za wszystko – powiedziała szczerze.
Na twarzy Pierwotnego zagościł uśmiech, jednak Caroline nie było dane go zobaczyć.

***

Elijah chodził po salonie ze szklanką szkockiej w ręce.
Razem z Klausem przenieśli się z powrotem do swojej posiadłości, ponieważ miejsce znajdujące się na obrzeżach miasta jest bardziej bezpieczne, niż dom do którego wstęp miał każdy wampir. Dopóki Caroline nie odzyska pamięci, to miejsce jest idealne, aby trzymać ją z dala od innych.
Elijah, już od dłuższego czasu zastawiał się na tym, co przydarzyło się blondwłosej wampirzycy. W pewnym sensie czuł się winny za to co ją spotkało. W końcu gdyby się wcześniej zorientował, kim jest, może udałoby mu się temu zapobiec, a jego brat nie odchodziłby teraz od zmysłów.
Jego rozmyślenia zostały przerwane przez Klausa, który właśnie wrócił od Caroline.
-Co z nią? - spytał, gdy hybryda podszedł do stolika, nalać sobie alkoholu.
-Oprócz tego, że nic nie pamięta, wszystko jest w jak najlepszym porządku – mruknął, popijając burbon.
-Co zamierzasz teraz zrobić?
-To co powinien zrobić wieki temu – powiedział, dopijając resztki. - Znaleźć Marcela i zakończyć jego bezwartościowe istnienie.
-Na prawdę sądzisz, że Marcel to zrobił? - spytał Elijah, nie za specjalnie przekonany do hipotezy brata. - Szczerze wątpię, żeby zdołał wymazać pamięć wampirowi, przynajmniej nie bez niczyjej pomocy.
-Twierdzisz, że pomagała mu wiedźma? - spytał Klaus lekceważąco.
-Jest to najbardziej logiczne wyjaśnienie – odparł Elijah, nie zrażony nie chęcią brata. - Dlatego też uważam, że powinieneś się skupić na odnalezieniu tej czarownicy.
-Mam znaleźć wiedźmę, która może być kimkolwiek. Tak, to zadanie wydaje się dziecinnie proste – mruknął sarkastycznie, wpatrując się ze złością na brata.
-Czyli rozumiem, że masz lepszy pomysł – zaczął Elijah siadając na fotel. - Słucham. - Złożył ręce, czekając na reakcję brata.
Klaus zacisnął ze złości pięści, po czym wyszedł z domu trzaskając głośno drzwiami.
Z ust wampira wydobyło się głośne westchnięcie. Chciał pomóc bratu, jednak było to niemożliwe skoro Klaus nie miał zamiaru współpracować.
-Dzień dobry – dobiegł go kobiecy głos. Odwrócił się w stronę drzwi, w których stała blondwłosa wampirzycy.
-Dzień dobry Caroline – odpowiedział, uśmiechając się do niej. - Wszystko w porządku?
-Tak, wszystko dobrze – powiedziała szybko. - Chociaż... - zaczęła, niepewnie przygryzając wargę.
-Tak? - Elijah podniósł się z fotela.
-Jestem trochę głodna. Gdzie znajdę kuchnię? - spytała, uśmiechając się nieśmiało.
Pierwotny spojrzał na nią lekko zaskoczony.
-Klaus ci nie powiedział? - spytał zdziwiony.
-Powiedział, o czym? - spytał Caroline, równie zaskoczona.
-O tym kim jesteś.
-Ach to – mruknęła, przewracając oczami. - Próbowałam go namówić, ale on stwierdził, że nie jest odpowiednią osobą, która powinna powiedzieć mi kim jestem – powiedziała, naśladując głos hybrydy.
Na twarzy wampira zagościł uśmiech.
-Wybacz, mój brat potrafi być czasami bardzo uparty.
-Och, nie wiedziałam, że jesteście braćmi – przyznała, wyraźnie zdziwiona.
-Momentami sam zaczynam w to wątpić.
Caroline przyjrzała mu się uważnie. Elijah widząc jej spojrzenie, mówił dalej.
-Pozwolisz, że ja ci coś przygotuję – zaproponował, uśmiechając się do niej.
-To, że niczego nie pamiętam, nie oznacza, że nie potrafię zrobić sobie kanapki – powiedziała, podnosząc przy tym wysoko brwi.
-To chociaż pozwól, że przyniosę ci coś do picia.
-Wystarczyłby mi zwykły sok – powiedziała zdezorientowana zachowaniem mężczyzny.
-Nalegam. - Pierwotny posłał jej spojrzenie nie znoszące sprzeciwu, dlatego też Caroline po prostu przytaknęła głową.
-Kuchnia znajduje się zaraz obok. Pierwsze drzwi po prawej – powiedział zanim wyszedł.
-Dziękuje – szepnęła cicho Caroline, będąc nieświadoma tego, że mężczyzna ją usłyszał.

***

Szatynka przechadzała się ulicami Nowego Orleanu. W jednej ręce niosła siatki z zakupami, w drugiej zaś trzymała kubek z poranną kawą. Na pozór wyglądała na szczęśliwą kobietę. Nikt nie potrafił się domyśleć, że pod tą fasadą radości kryje się ból, cierpienie i ogromny smutek. Ale przecież każdy byłby załamany po stracie ukochanej osoby i to dwukrotnie.
Mary westchnęła spoglądając w niebo. Słońce raziło dzisiaj wyjątkowo mocno. Sięgnęła do jednej z toreb i wyciągnęła z niej okulary przeciwsłoneczne, które sekundę później znajdowały się na jej nosie. 
W jednej chwili jej wzrok przykuł sklep, a raczej osoba, która z niego wychodziła. Zainteresowana, zaczęła zmierzać w jego stronę, gdy ktoś na nią wpadł, tym samym wytrącając jej kawę z ręki.
-Cholera – mruknęła, spoglądając wściekle na swojego oprawcę i aż odsunęła się zdziwiona, kiedy zdała sobie sprawę kim on jest.
-Przepraszam – mruknął Klaus, nie zwracając na nią większej uwagi.
-Nie szkodzi – powiedziała cicho, zapominając o tym że Pierwotny i tak ją usłyszy. Nie chciała zwrócić na siebie jego uwagi, niestety wszystko musiało potoczyć się odwrotnie.
Klaus odwrócił się do niej, zatrzymując wzrok na jej okularach. W tym momencie dziękowała słońcu, że tak bardzo dziś świeciło.
Posłała hybrydzie nieśmiały uśmiech na znak, że wszystko w porządku i szybko go minęła. Niestety nie było dane jej uciec. Klaus złapał ją za ramię, powodując że szatynka stanęła jak wryta.
-Znamy się skądś? - spytał, na co dziewczyna wstrzymała na chwilę oddech. 
Odwróciła się do niego bokiem i udawała, że mu się przygląda.
-Nie, nie wydaje mi się – powiedziała, starając się brzmieć beztrosko. - Mógłbyś mnie puścić – spytała wskazując na swoje ramię.
Pierwotny niechętnie rozluźnił uścisk, jednak nie spuścił z niej wzroku.
-Żegnam – mruknęła i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, poszła przed siebie.
Jedyne czego w tym momencie pragnęła to znaleźć się jak najdalej od niego. Od potwora, który zrujnował jej życie.

Rok 1916, Nowy Orlean
Wesoły śmiech przerwał ciszę panując nad miastem. Jego właścicielem była brązowooka czarownica, która wraz z najmłodszym, pierwotnym wampirem spacerowała wzdłuż wybrukowanych ulic Nowego Orleanu.
-Powinniśmy być trochę ciszej – powiedział, kładąc palec na ustach dziewczyny.
-Kol Mikaelson powstrzymuje się od dobrej zabawy, tego jeszcze nie było – oznajmiła z udawanym zdziwieniem.
-Ha ha, bardzo zabawne – mruknął, całując ją w usta.
Mimo tak czułego gestu, widać było, że coś go zamartwiało i oczywiście nie uszło to uwadze czarownicy.
-Hej – zaczęła, szturchając go delikatnie, aby zwrócić na siebie jego uwagę. - Stało się coś?
Pierwotny spojrzał na jej zatroskaną twarz i westchnął głośno.
-Klaus – mruknął. - Znowu nie zgodziliśmy się w pewnej sprawie, ale nie przejmuj się, pewnie zdążył już o tym zapomnieć – powiedział, całują ją w czubek głowy.
-Nie podoba mi się to, jak Klaus cię traktuje – oznajmiła, spoglądając mu w oczy. - Mówiłam, że powinniśmy wyjechać do Chicago, ale nie, ty wolałeś zostać tutaj.
-Nie zrzucaj wszystkiego na mnie. Przyjechałaś tutaj, aby znaleźć sabat czarownic, a kiedy w końcu ci się udało, chcesz po prostu wyjechać. Naprawdę, czasami nie potrafię cię rozgryźć. - Mimo, iż jego głos brzmiał żartobliwie, to jego wyraz twarzy był poważny.
-Dobrze, zapomnij, że w ogóle o tym wspomniałam – mruknęła, przewracając oczami.
Między nimi zapanowała głucha cisza, którą po chwili przerwał Pierwotny.
-Jesteś zła? - spytał niepewnie.
-Wiesz, że potrzeba czegoś poważniejszego, żeby mnie zdenerwować – powiedziała z uśmiechem.
-Wiem, wiem, ale wolałem się upewnić – powiedział, obejmując ją ramieniem. - To gdzie teraz idziemy?
-Może po prostu do mnie – zaproponowała, uśmiechając się znacząco.
-Z tym mogę się zgodzić – odpowiedział, muskając delikatnie jej usta swoimi. - Ale zrobimy to po mojemu – dodał i wziął ją na ręce, po czym w wampirzym tempie przemieścił się do mieszkania czarownicy, które znajdowało się w jednej z pobliskich kamienic.
-Nienawidzę, kiedy tak robisz – mruknęła, spoglądając na niego spode łba. - A teraz mógłbyś mnie puścić.
-Proszę bardzo – powiedział i wedle jej życzenia zabrał ręce.
Dziewczyna krzyknęła, czując, że za moment spadnie na twardy grunt, jednak nim jej ciało zderzyło się z ziemią, Pierwotny ponownie ją złapał.
-Wydawało mi się, czy czasem nie chciałaś, żebym cię puścił? - Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
-Nienawidzę cię – mruknęła, uwalniając się z jego uścisku.
Kiedy jej stopy stanęły na trwałym gruncie, nie czekając na wampira weszła do mieszkania, zamykając mu drzwi przed nosem. Mikaelson był jednak szybszy i nim drzwi zdążyły się zatrzasnąć, wślizgnął się do środka.
-To nie było miłe z twojej strony – mruknął, przygważdżając ją do ściany.
-Mówisz to tak, jakbyś sam kiedykolwiek był miły – powiedziała, odwracając głowę w bok, aby na niego nie patrzeć.
-Zatem jesteśmy idealnie dopasowani. - Czarownica zadrżała, czując na szyi jego ciepły oddech.
-Chciałbyś – mruknęła cicho, powstrzymując się od tego, aby mu nie ulec. Niestety jego usta, które w tym momencie błądziły po jej szyi, wcale tego nie ułatwiały.
-Czy mógłbyś... - zaczęła, zwracają na siebie jego uwagę.
-Tak? - spytał cicho, spoglądając jej prosto w oczy.
Dziewczyna dostrzegła bijące od nich pożądanie, dlatego też nie zwlekając ani chwili dłużej, po prostu wpiła się w jego usta.
Mężczyzna nie pozostawał jej dłużny. Przysunął ją do siebie, kładąc dłonie na jej tali, zaś ona objęła rękoma jego kark, a palce wplotła we włosy.
Nim się obejrzeli, znaleźli się na łóżku, nie przerywając wykonywanej czynności i pewnie posunęli by się dalej, gdyby nie pewien KTOŚ.
-Wybaczcie, ale jestem zmuszony wam przeszkodzić – usłyszeli i odskoczyli od siebie jak oparzeni.
-Klaus, co ty tu do cholery robisz? - spytał Kol, posyłając bratu spojrzenie, które mogłoby zabić.
-To samo pytanie chciałem zadać tobie – mruknął Pierwotny, spoglądając przy tym na Mary, która do tej pory siedziała na łóżku, starając się uspokoić oddech.
-Nie zrobię tego i dobrze o tym wiesz – oznajmił Kol, stając tak, że zasłonił bratu widok na czarownicę.
-Jesteś tego pewien? - Powiedział to w taki sposób jakby zaraz miał zamiar rzucić się na brata.
-Kol, o co mu chodzi? - spytała czarownica, zaniepokojona całą tą sytuacją.
-Owszem, jestem – warknął, ignorując pytanie dziewczyny.
Klaus wpatrywał się w brata ze złością, a ręce zacisnął w pięści, jednak po chwili w jego dłoni pojawiło się ostrze, które sekundę później znajdowało się w piersi Kola.
Na twarzy wampira malowało się zdziwienie.
-Wybacz bracie, ale to było konieczne – mruknął Klaus, a twarz szatyna przybrała szary odcień.
-Kol! - Z ust dziewczyny wydobył się głośny krzyk, kiedy ciało Pierwotnego upadło martwe na ziemię. Chciała do niego podbiec, jednak jakaś niewidzialna siła powstrzymywała ją od tego, jakby była przywiązana do podłoża.
-Dlaczego to zrobiłeś? - spytała, łkając i przy tym, połykając słone łzy, które spływały po jej policzkach.
-To nic osobistego kochana – powiedział, bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy. Podszedł do niej, odgarniając niesforny kosmyk z jej twarzy. Dziewczyna zadrżała, jednak nie wiadomo czy to pod wpływem jego dotyku, czy może od tego, że zalała ją kolejna fala łez.
-Dla własnego dobra, radziłbym ci opuścić Nowy Orlean.
Wziął ją pod brodę i zmusił, aby na niego spojrzała.
-Wyjedź stąd i nigdy nie wracaj – powiedział, spoglądając jej prosto w oczy, jakby chciał ją zahipnotyzować.
-Dobrze wiesz, że to na mnie nie działa – powiedziała przez łzy.
Na twarzy Pierwotnego zawitał ledwo widoczny uśmiech.
-Tak. Wiem – powiedział, po czym zniknął, a wraz z nim ciało Kola.
Zostawił ją samą.
Zostawił ją żywą.
I to był jego największy błąd.

***

Teraźniejszość
Klaus wparował do domu, zamykając z trzaskiem drzwi.
-Elijah! – zawołał, rozglądając się dookoła, w poszukiwaniu brata. Znalazł go w kuchni, razem z Caroline. Nie przejmując się obecnością dziewczyny, zaczął mówić.
-Znalazłem naszą wiedźmę – oznajmił. Na jego twarzy malowały się mieszane uczucia, począwszy od radości, a kończący na zdziwieniu.
-Co? Gdzie? - Elijah był równie zaskoczony co jego brat.
-Jaka wiedźma? - spytała Caroline, całkowicie zdezorientowana tą sytuacją.
Klaus spojrzał na dziewczynę, która wlepiła w niego swoje niebieskie oczy.
-Caroline, kochana, mogłabyś zostawić nas na chwilę samych?
-Nie! Nie mogłabym! - krzyknęła, posyłając hybrydzie piorunujące spojrzenie. - A tak w ogóle nie mów do mnie kochana, przynajmniej nie do czasu dopóki ktoś mi nie powie co się tutaj dzieje. Nie mam pojęcia kim jestem, jak się tu znalazłam, a tym bardziej kim wy jesteście i czy mogę wam zaufać, a ciągła zmiana tematu i ukrywanie przede mną prawdy, nie ułatwia mi tego.
-Caroline, obiecuję, że powiem ci wszystko w swoim czasie, ale teraz...
-Widzisz! I znowu to robisz, po prostu zmieniasz temat! Boże! Zawsze byłeś taki irytujący? 
Stali naprzeciwko, mierząc siebie nawzajem wzrokiem.
Na twarzy hybryda malowała się złość. Elijah, widząc, że jego brat może lada chwila wybuchnąć, postanowił interweniować.
-Możecie zostawić tą rozmowę na później, teraz naprawdę nie mamy czasu, aby o tym dyskutować – oznajmił, spoglądając to na Klausa, to na Caroline. - Poza tym, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to prawdopodobnie już wkrótce odzyskasz pamięć.
Caroline przytaknęła powoli głową, jednak w jej oczach można było dostrzec gniew.
-Klaus – zaczął Elijah, starając się zwrócić uwagę brata na siebie. - Kto jest tą czarownicą?
Hybryda spojrzał na wampira, niewidomym wzrokiem.
-Mary Castellano.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Elijah wpatrywał się z niedowierzaniem w brata.
-Jesteś pewien, że to ona? - spytał po dłuższej chwili.
Klaus przytaknął twierdząco głową.
-Ale to nie możliwe, ona powinna być już dawno martwa.
-Powinna, ale nie jest. I teraz szuka zemsty. 

 ~~~~~

Witajcie, po dłuższej przerwie. Wiem, że obiecałam pisać częściej, ale przez weekend nie było mnie w domu, bo kiedy w końcu pogoda się poprawiła, nie mogłam nie skorzystać z okazji i wybrałam się ze znajomymi nad wodę. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi tego za złe ;) 
W ramach rekompensaty, rozdział jest dłuższy niż planowałam :P 
Postanowiłam, też rozbudować wątek Mary, bo z tego co piszecie w komentarzach, zauważyłam, że macie w stosunku do niej mieszane uczucia :D  Myślę, że udało mi się mniej więcej przybliżyć historię tej postaci bo ja osobiście ją bardzo lubię :)
A propos komentarzy, dziękuje za wszystkie miłe słowa, które są dla mnie ogromną motywacją. Cieszę się, że ktoś to czyta, a tym bardziej, że się wam podoba. 
Bardzo dziękuję! ♥ 

 Chciałabym także podziękować Invisible, za wykonanie tak pięknego szablonu.
 Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję! ♥ 

Do następnego! ♥

 
 

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 7

W pokoju panowała cisza, którą przerywał spokojny oddech czarownicy.
Caroline przyglądała jej się zniecierpliwiona.
Minęło już 5 godzin, odkąd Mary otrzymała tajemniczego SMS'a i do tej pory nic się nie wydarzyło, chociaż „zabawa miała się zacząć”.
Nie rozumiała tego. Została porwana, jednak jej oprawca, zachowywał się wyjątkowo przyjaźnie. Do tego czarownica położyła się spać, nie przywiązawszy jej czy coś. Czy tak wygląda prawdziwe porwanie? Szczerze w to wątpiła.
Przecież mogłaby tak po prostu wybiec, w końcu słońce już dawno zaszło, jednak coś tak jakby ją powstrzymywało. Najpierw myślała, że to może przez strach, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie boi się Mary, wręcz przeciwnie, nawet polubiła jej towarzystwo.

3 godziny wcześniej
-Więc jesteś czarownicą, masz włoskie pochodzenie i urodziłaś się w XIX wieku – wyliczała Caroline. - Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
-Zapomniałaś o tym, że pochodzę z jednego z najpotężniejszych rodów na świecie – powiedziała szatynka z uśmiechem na twarzy.
-No tak, przez ten napływ informacji, całkiem mi to wyleciało – powiedziała wampirzyca, również się uśmiechając. - Ale jedna rzecz mnie ciągle zastanawia.
-Jaka? - Mary wyglądała na zainteresowaną.
-Mówiłaś coś o zaklęciu nieśmiertelności, ale jak ci się udało je rzucić... bez skutków ubocznych?
-Skutków ubocznych? Czyli bez kłów i niepohamowanej chęci do picia krwi? - rzuciła, śmiejąc się.
-Tak, jak ci się to udało?
-Musiałabym zacząć od początku, czyli od historii Siliasa i jego...
-Tak naprawdę – zaczęła Caroline, tym samym przerywając Mary. - Znam tę historię, z wszystkimi szczegółami.
-Och, teraz to mnie zaskoczyłaś – przyznała, jak najbardziej zaskoczona. - To mogę od razu przejść do ciekawszej części.
Usiadła wygodniej na łóżku, po czym zaczęła opowiadać:
-Po tym jak Qetsiyah stworzyła zaklęcie nieśmiertelności, wiele czarownic próbowało je ulepszyć. Większość z nich poświęciła swoje, jaki i życie innych, aby tego dokonać. Moja babka również próbowała i się jej udało.
Zaklęcie w zasadzie nie jest nadzwyczajne, bo wydłuża tylko życie. Wielkim plusem jest to, że nadal posiadam swoje moce i mogę dalej praktykować magię. Jednak wykonie go, cóż potrzebna jest ofiara. 
-Musiałaś kogoś zabić? - przerwała jej Caroline. 
-Tak, wykonując zaklęcie, odbierasz komuś jego życie. Czyli wszystkie lata, które pozostały tej osobie przechodzą na ciebie - wytłumaczyła.  
-Dlaczego to zrobiłaś? - spytała wampirzyca. - To znaczy, co cie skłoniło do takiej decyzji? Miałaś jakiś konkretny powód?
-Wieczne życie, kto by się nie skusił? - odpowiedział wzruszając ramionami.
Caroline przyjrzała się jej uważnie.
-Nie wierzę ci – oznajmiła, na co Mary spojrzała na nią zaskoczona.
-Słucham? - Szatynka podniosła wysoko brwi.
-Chciałam powiedzieć, że nie wyglądasz mi na osobę, która bez konkretnego powodu, zdecydowałaby się na coś tak... wielkiego.
Przez moment czarownica wpatrywała się w Caroline ze zdziwieniem, jednak po chwili na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
-Aż tak bardzo to widać? - spytała, bardziej siebie niż ją.
Caroline z jakiegoś powodu wolała nic nie mówić i może lepiej, że nic nie powiedziała.

Teraźniejszość
-Która godzina? - spytała Mary, przeciągając się leniwie i tym samym, przerywając rozmyślenia wampirzycy.
-W pół do dwunastej – odpowiedziała Caroline, spoglądając na zegar, który stał na szafce nocnej.
-Już? - zdziwiła się. - Musimy iść. - Zerwała się na równe nogi, przeczesując włosy palcami.
-Gdzie idziemy? - spytała wampirzycy, również podnosząc się z łóżka.
-Do Marcela – oznajmiła, ziewając. - Czemu nie mógł wybrać normalnej godziny na spotkanie – mruknęła, niezadowolona.
-Ty i Marcel... – zaczęła Caroline – jesteście ze sobą blisko? - spytała, uważnie wyczekując reakcji czarownicy.
Mary stanęła w miejscu i spojrzała na wampirzycę.
-Jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała, po chwili namysłu. - Chociaż na początku nasze relacje nie były za kolorowe, ale posiadanie wspólnego wroga zbliżyło nas do siebie – dodała, uśmiechając się szeroko.
-A Kol Mikaelson? Też był twoim przyjacielem? - spytała Caroline, zerkając na czarownicę z ukosa. Ta, usłyszawszy imię Pierwotnego, cała się spięła.
-Czemu o niego pytasz?
-To on wyprowadził cię wtedy z pubu, prawda? Kiedy twój chłopak zmarł.
Mary wpatrywała się w nią pustym wzrokiem, jednak po chwili przytaknęła twierdząco.
-Znasz go? - Jej głos wydawał się dziwnie odległy, jak nie jej.
-Słabo, ale znałam. On już nie żyje – oznajmiła cicho Caroline, jakby jej słowa mogły wyrządzić Mary krzywdę. Jednak ta tylko uśmiechnęła się smutno.
-Powinniśmy już iść – oznajmiła, wzdychając głośno.
Caroline przytaknęła i małymi krokami zaczęła zbliżać się do czarownicy. Mary podeszła do drzwi, jednak w ostatniej chwili zatrzymała rękę nad klamką.
-Odpowiedź na twoje pytanie, brzmi nie. Nie byliśmy przyjaciółmi – powiedziała, zerkając na Caroline przez ramię. - Kochałam go – oznajmiła po czym wyszła, nie czekając na wampirzycę.

***

Stary cmentarz w Nowym Orleanie, był często odwiedzany przez turystów, jednak tylko za dnia. Nic dziwnego, w końcu jaki idiota szwendał by się nocą po cmentarzu.
Tak pomyślałby normalny człowiek, jednak w Nowym Orleanie nie żyli tylko ludzie, a już zwłaszcza normalni.
-Długo jeszcze? – warknął Klaus na czerwonowłosą wiedźmę.
-Zaklęcie chwilę potrwa – odpowiedziała, zaciskając w dłoni pierścień Caroline. Hybryda westchnął głośno i zaczął chodzić w kółko po krypcie.
-Nie pomagasz mi – powiedziała zirytowana Genevieve.
-Może wyjdziemy na zewnątrz? - zaproponował Elijah, spoglądając na brata.
Klaus spojrzał to na czarownicę to na brata, po czym wyszedł z krypty, przy tym waląc pięścią w ścianę. Na ziemię posypały się odłamki marmuru.
Elijah głośno westchnął, po czym ruszył za bratem.
-Powinieneś być wdzięczny, nie każda czarownica byłaby gotowa ci pomóc.
-Nie mam pojęcia co się teraz dzieje z Caroline, a ona nie potrafi wykonać prostego zaklęcia – warknął, rozbijając pięścią pomnik.
Elijah spojrzał na niego lekko zdziwiony.
-Tobie naprawdę na tej dziewczynie zależy – powiedział nie kryjąc zdziwienia.
-Dziwi cię fakt, że to ona czy może, że jednak mam serce – mruknął, podnosząc odłamki marmuru i ciskając nimi w ciemność.
-Nigdy nie twierdziłem, że go nie masz – odpowiedział, na co Klaus prychnął cicho. -Niklaus, wiesz że chcę tylko twojego dobra. Chcę, żebyś został...
-Odkupiony? - przerwał mu zirytowany Klaus. - Tak, już to słyszałem.
Elijah westchnął, jednak nie dał się zrazić niechęcią brat i mówił dalej:
-Myślałem, że twoje dziecko będzie dla ciebie odkupieniem, jednak teraz widzę, że uczucie którym darzysz tą dziewczynę jest o wiele głębsze, niż gdybyś mógł pokochać swoje dziecko.
-Ironia losu, nieprawdaż – mruknął sarkastycznie. 
Kolejne kamienie odleciały w nicość.
Elijah podszedł do brata, kładąc mu rękę na ramieniu.
-Chcę, żebyś wiedział, że możesz liczyć na moją pomoc – oznajmił, spoglądając na tył głowy Klausa. Ten jednak, ani drgnął.
Zapanowała głucha cisza, którą przerywał od czasu do czasu wiatr, kołyszący konary drzew. Jednak ta cisza na długo nie trwała.
-Znalazłam ją – oznajmiła Genevieve. - Znajduje się na obrzeżach miasta, w magazynach na dokach.
Klaus i Elijah spojrzeli po sobie.
-Tam przecież jest...
-Marcel – dokończył Klaus i w wampirzym tempie wybiegł z cmentarza.

***

W powietrzu unosił się zapach pleśni i stęchlizny.
Caroline starała się nie oddychać, jednak było to trudniejsze niż się spodziewała. Z jednej strony była już martwa, ale niektórych czynności nie da się oduczyć.
Rozejrzała się po magazynie, bo tylko to przypominał jej ten budynek, który był praktycznie pusty, oprócz kilku drewnianych pudeł.
-Gdzie ten Marcel? - spytała, spoglądając na czarownicę.
-Tu – odpowiedział jej niski, męski głos. Caroline odwróciła się gwałtownie i jej oczom ukazała się postać ciemnoskórego mężczyzny, który przyglądał jej się z zainteresowaniem. W innych okolicznościach, pomyślałaby, że jest nawet przystojny, jednak teraz ogarniał ją lekki strach.
-Ty musisz być Caroline – zaczął, robiąc parę kroków w jej kierunku. Wampirzyca, przytaknęła twierdząco głową.
-Dowiem się w końcu dlaczego tutaj jestem? - spytała nim zdążyła się ugryźć w język.
Na jego twarzy zagościł lekki, ledwo widoczny uśmiech.
-Myślałem, że Mary ci wszystko wyjaśniła – oznajmił spoglądając na czarownicę.
Ta tylko wzruszyła ramionami.
-Wiem, że chcesz odzyskać władzę nad Nowym Orleanem, ale wytłumacz mi do czego ci ja? Jeśli uważasz, że porywając mnie uda ci się rozproszyć Klausa, to się mylisz – oznajmiła podnosząc przy tym wysoko brwi. - On nawet nie wie, że tu jestem – dodała ciszej. 
-Tego bym nie była taka pewna – powiedziała Mary, która do tej pory stała na uboczu.
-Co masz na myśli? - spytała blondynka spoglądając na nią.
-Nie zastanawiałaś się, gdzie schowałam twój pierścionek? - spytała jakby to było coś oczywistego. - Jestem pewna, że zdążył już przeszukać połowę miasta – dodała, puszczając do niej perskie oko.
-Jeśli Klaus się dowie, że to wasza sprawka to...
-Zabije mnie? - przerwał jej Marcel. - Jeśli Klaus chciałby mnie zabić, już dawno by to zrobił.
-Jesteś wyjątkowo pewny siebie – mruknęła cicho.
-Jedna z niewielu rzeczy jaką nauczył mnie Klaus – powiedział, na co Caroline zdziwiona, podniosła wysoko brwi.
-Widzę, że nie zostałaś o wszystkim poinformowana – powiedział, spoglądając na Mary.
Ta spojrzała na niego rozkładając bezradnie ręce.
-Kazałeś mi ją sprowadzić, a uwierz nie łatwo było rzucić zaklęcie na jej przyjaciółkę... Elenę? Czy jak jej tam. Serio, ta dziewczyna ma ochroniarzy, którzy pilnują ją 24 godziny na dobę, gorzej niż labradory.
-Jak to rzuciłaś zaklęcie na Elenę? - Caroline spoglądała to na mężczyznę to na czarownicę.
-Ktoś musiał ci powiedzieć, żebyś wyjechała, a kto zrobiłby to lepiej niż najlepsza przyjaciółka? – oznajmiła z uśmiechem, najwidoczniej zadowolona z siebie.
Wampirzyca zaczynała składać wszystko w jedną całość.
-Wilk – szepnęła, tym samym zwracając na siebie uwagę reszty. - To też twoja sprawka, mam rację?
-To było w tym wszystkim najtrudniejsze. Uwierzysz, że w Mystic Falls nie ma ani jednego wilkołaka, to naprawdę frustrujące, kiedy trzeba robić wszystko samemu.
-Ale po co to? Dlaczego musiałam zostać ugryziona?
-Najpierw musieliśmy się upewnić, że Klausowi naprawdę na tobie zależy – powiedziała jakby to było coś oczywistego. - No i się przekonaliśmy, kiedy rzucił wszystko, żeby móc cię uratować.
W Caroline wszystko zaczęło się gotować. Była wkurzona jak nigdy dotąd.
-I czego teraz ode mnie oczekujecie?! Po co to wszystko?! - Jej głos rozniósł się echem po magazynie.
Marcel, jak i Mary spojrzeli po sobie.
-Chcemy, żebyś się do nas przyłączyła – oznajmił ciemnoskóry, a szatynka przytknęła twierdząco głową.
Wampirzyca spojrzała na nich całkiem zdezorientowana.
-Co? - Jej głos brzmiał wyjątkowo cicho. Nawet nie była do końca pewna, czy naprawdę coś powiedziała. Potrafiła tylko wpatrywać się tępo w swoich towarzyszy.
Czy oni naprawdę oczekiwali, że się do nich przyłączy? Brali ją za, aż tak głupią?
-CHCEMY, ŻEBYŚ SIĘ DO NAS PRZYŁĄCZYŁA – powiedziała Mary, wymawiając każde słowo oddzielnie. - Mam ci to przeliterować?
-Mary – skarcił ją Marcel.
-Starałam się być miła – mruknęła, przewracając oczami.
-Pozwól, że ja to załatwię – powiedział Marcel, kierując swój wzrok na Caroline. - To jak? Przyłączysz się?
-Żartujesz sobie?! Oczywiście, że nie! - odparła oburzona.
Z ust Marcela, wydobyło się głośne westchnięcie.
-Mówiłam – mruknęła Mary, wbijając w Caroline ponure spojrzenie.
-Czyli jednak musimy zrealizować plan B. - Marcel spojrzał znacząco na Mary.
-Jaki plan B? - spytała Caroline ze strachem.
Mary podeszła do wampirzycy.
-Postaram się, żeby nie bolało – powiedziała uśmiechając się sztucznie.
-Co ty...? - zaczęła, jednak nie było dane jej skończyć.
Czarownica opuszkami palców dotknęła jej skroni, tak samo jak wtedy, gdy pokazywała jej swoje wspomnienia. Teraz jednak jej oczy pozostały otwarte, a z ust wydobywały się niezrozumiałe słowa.
Powieki Caroline zamknęły się wbrew jej woli. Widziała przesuwające się obrazy, tylko, że tym razem była na nich ona, jej rodzice, przyjaciele, wszyscy których kiedykolwiek poznała. Czuła jak jej głowa pulsuje od napływu myśli, ból był nie do zniesienia.
Nawet nie zauważyła, kiedy z jej ust wydobył się głośny krzyk.
Później zapanowała głucha cisza, której towarzyszyła ciemność.

***

Gdy w końcu znaleźli się na dokach, było już grubo po północy.
Klaus przeszukiwał po kolei każdy magazyn, jednak do tej pory nic, albo lepiej było powiedzieć, nikogo nie znalazł.
W przypływie złości uderzył, kilkakrotnie pięścią w metalowe drzwi magazynu, robiąc w nich wgniecenie.
-Jeszcze nie skończyliśmy, na pewno gdzieś tu jest – powiedział Elijah, starając się uspokoić brata.
I wtedy usłyszeli krzyk. 
Oboje spojrzeli po sobie.
-Caroline – szepnął Klaus i w wampirzym tempie pobiegł do miejsca skąd dochodził wrzask.
Magazyn stał pusty z wyjątkiem kilku pudeł i leżącej na zimnej posadzce blondynki.
Podszedł do niej i najdelikatniej jak potrafił wziął ją na ręce.
-Caroline – szepnął cicho.
Powieki wampirzycy zadrgały.
-Caroline – powtórzył, tym razem głośniej.
Blondynka otworzyła oczy i niewidomym wzrokiem wpatrywała się w Pierwotnego.
Klaus posłał jej delikatny uśmiech i odgarnął jej włosy z czoła.
-Witaj kochana – szepnął wpatrując się w jej anielską twarz, jak w najpiękniejszy obrazek.
-Kim jesteś? - spytała, a uśmiech z jego twarzy znikł tak szybko jak radość z ponownego spotkania. 


~~~~~

W ciągu ostatnich dni miałam takiego lenia i brak weny, że nie potrafiłam poskładać w całość choćby jednego zdania, do tego dochodziły jeszcze problemy podczas składania papierów do nowej szkoły (P.S. Dostałam się! :D), no ale w końcu mi się udało :) 
Teraz powinnam mieć więcej czasu na pisanie i postanawiam go dobrze wykorzystać :D 
To by było na tyle ;)
Do następnego! ♥ 

P.S. Pojawiła się nowa zakładka "Bohaterowie" :)